News will be here
Fot. Shubham Sharan/Unsplash

W 2003 roku żyliśmy symulacją. Do kin zmierzały kontynuacje otoczonego kultem "Matrixa", natomiast Nick Bostrom opublikował szkicowany od dwóch lat artykuł, który możemy uznać za stymulant współczesnej debaty na temat hipotezy symulacji. Minęło jednak dwadzieścia lat, a my wciąż nie potrafimy rozstrzygnąć tej kwestii.

Być może to nieoczywiste, ale dziś Platon, siostry Wachowskie oraz Nick Bostrom stoją w jednym szeregu. Każda z tych osób – zresztą nazwisk moglibyśmy tu wymienić znacznie więcej – na swój sposób poruszała temat nierzeczywistości świata. Mówiąc wprost: każde z nich zastanawiało się, czy żyjemy w symulacji, choć słynna jaskinia greckiego filozofa zdaje nam się znacznie odleglejsza niż wydane na przełomie wieków “Matrixy” i rozwijający tę myśl artykuł szwedzkiego filozofa.

Oczywiście już na wstępnie należy podkreślić, że z dyskusji wyłączamy fanatyków spiskowej teorii dziejów. Ich bazujący na dezinformacji i antynaukowym wynaturzaniu faktów dyskurs to rzecz osobna. Fenomen tego typu teorii jest zresztą doskonałym materiałem do socjologicznych rozważań, ale nie o tym dziś mowa. Wkraczamy bowiem do świata, w którym fantastyka naukowa przenika się z fizyką kwantową, a na temat hipotez, które pozornie mogłyby stać się tematem filmów z żółtymi napisami, głos zabierają uznani naukowcy, którzy zupełnie na poważnie spierają się o rację w kwestii, którą rozstrzygnąć nie sposób.

Zresztą, czy z perspektywy filozoficznej ma jakiekolwiek znaczenie, czy rzeczywiście żyjemy w symulacji, czy nie? Gdyby tak było, czyż sama symulacja nie podsuwałaby nam dowodów za bądź przeciw, w zależności od celu Twórcy? Zagadnienie już u swych podstaw jest natomiast powiązane z ideą transhumanizmu i to nie tylko przez wzgląd na Bostroma, który współczesną hipotezę symulacji wysnuł niejako obok swych codziennych rozważań na temat przyszłości ludzkości.

Odsetek cywilizacji podobnych do naszej, które osiągnęły etap postludzki, jest bliski zeru

Zakładając, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, musimy mieć na uwadze, że najpewniej każda inna cywilizacja rozwinięta przeszła podobną drogę. Zmiennymi są tu choćby warunki na planecie, które determinowały kierunek rozwoju, ten jednak sprowadza się głównie do kwestii biologicznych. Natomiast droga rozwoju społeczno-technologicznego najprawdopodobniej była (jest) bliźniacza. Każda z tego typu cywilizacja doszła więc, bądź właśnie zbliża się, do ściany, za którą znajduje się kolejny etap. Nie sposób jednak stwierdzić, czy uda im go osiągnąć, zanim doprowadzą do samozagłady.

Musimy zdawać sobie sprawę, że ani my jako gatunek, ani to, co robimy, nie jest wyjątkowe. Nasze działania wynikają z zupełnie naturalnych pobudek, choć – za sprawą rozwiniętych narzędzi – mogą okazać się katastrofalne. Wojny, wyniszczanie planety – wszystko to przecież może potencjalnie doprowadzić do naszego wyginięcie. Za nami tysiące lat rozwoju, ale właśnie zbliżamy się do momentu, gdy zdecyduje się, czy przed nami jest równie interesująca przyszłość. A ta jest niepewna – i tu, obok konsekwencji naszych działań, pojawia się także kwestia tego, jak możemy się jeszcze rozwijać. Odpowiedź niesie natomiast transhumanizm.

Sama idea to kontrowersyjne zagadnienie, choć na gruncie etyki słuszne zdaje się zadawanie pytań dotyczących przyszłości naszego gatunku. Jeśli założymy, że ewolucja jest jednym z kluczowych aspektów trwania, musimy przecież przyznać, że ludzie potrzebują rozwoju. Ten można jednak definiować na różne sposoby. Bostrom stoi przy tym na stanowisku, że powinno nam w tym celu posłużyć etyczne wykorzystanie nauki. Niewykluczone zatem, że podobna cywilizacja – ale wyprzedzająca nas w swym rozwoju – dotarła już do tego miejsca.

O ile przetrwała.

Odsetek cywilizacji postludzkich, które są zainteresowane przeprowadzaniem symulacji przodków, jest bliski zeru

Postludzie, czyli wyższa forma naszego gatunku, to dziś bliżej nieokreślona grupa na tyle różna od ludzi, że należałoby ją klasyfikować osobno. Fizycznie i psychologicznie odmienna, najpewniej lepsza. Nie ma tu nawet znaczenia, czy mówimy o efekcie ewolucji, czy ewolucji wywołanej w laboratorium poprzez udoskonalenia człowieka. Takie jednostki miałyby jednak szansę pchnąć rozwój cywilizacyjny dalej. Tylko jakim kosztem?

Jeśli żyjemy w symulacji, przede wszystkim powinniśmy zapytać: kto i w jakim celu ją stworzył? Symulacja tak ogromnych rozmiarów pochłaniałaby przecież tak gigantyczne zasoby, że jej stworzenie dla zabawy zdaje się wykluczone. Jeśli więc nie jesteśmy Simami w rękach wyższej cywilizacji, to kim? Odpowiedzią może być postludzka chęć poznania swoich przodków. Próba odnalezienia korzeni bądź dowiedzenia, jak niezwykłe było dotarcie do tego poziomu, mając tak destrukcyjne korzenie.

Nawet względy naukowe zdają się jednak przeczyć sensowi tak gigantycznego eksperymentu. Choć sami próbujemy na mniejszą skalę symulować pewne zdarzenia zarówno z przeszłości, jak i przyszłości. Stwierdzenie, że żyjemy w symulacji stworzonej przez wyższy byt tylko po to, by nas obserwować, nie jest czymś intuicyjnym. Może więc już na tym etapie należałoby dać sobie spokój, stwierdzając, że te dywagacje nie mają najmniejszego sensu?

Ułamek wszystkich ludzi o podobnych doświadczeniach, którzy żyją w symulacji, jest bardzo duży

Takie podejście byłoby jednak zbyt proste – wręcz prostackie. Tymczasem mówimy o problemie naukowym, który z matematycznego punktu widzenia zdaje się bardziej prawdopodobny niż to, że nasza rzeczywistość jest prawdziwa. Każdy padający w dyskusji argument dodaje do tej hipotezy kolejny element, nieraz będąc zresztą mieczem obosiecznym. Coś, co zdaniem jednych świadczy o nieprawdziwości twierdzenia, że żyjemy w symulacji, często z czasem staje się orężem w ręku zwolenników hipotezy.

Dzieje się tak, ponieważ operujemy na zagadnieniu zupełnie abstrakcyjnym, którego założenia – z naszej perspektywy logiczne – wcale nie muszą być słuszne. Sprowadzając problem tylko i wyłącznie do matematyki, możemy założyć, że jeśli żyjemy w symulacji, nie jest ona jedyną prowadzoną przez Twórcę symulacją. Ba, może i on żyje jedynie w symulacji wyższej instancji. Tym sposobem liczbę samych symulacji można by mnożyć w nieskończoność, podczas gdy liczbę światów rzeczywistych – niekoniecznie. Właśnie dlatego hipoteza symulacji jest matematycznie prawdopodobna – i to w większym stopniu niż jej nieistnienie.

A teraz spójrzcie na napisane kursywą śródtytuły. Te trzy zdania leżą u podstaw hipotezy Nicka Bostroma – filozof uważa natomiast, że przynajmniej jedno z nich jest prawdziwe. W pierwszym przypadku mówimy o nas samych – o tym, że mamy niewielką szansę osiągnąć taki poziom technologiczny, który pozwoli na stworzenie symulacji. Zakładając jednak istnienie we Wszechświecie wielu cywilizacji, którejś mogła się ta sztuka udać. W drugim rozważamy, czy taka wyżej rozwinięta cywilizacja miałaby jakikolwiek interes, by ową symulację stworzyć. W trzecim natomiast dochodzimy do wniosku, że najlepszym dowodem na to, że żyjemy w symulacji, jest pewna powtarzalność jej wyników.

Upraszczając hipotezę: albo żyjemy w symulacji, albo nie doszło do jej stworzenia

Żyjemy w symulacji, Dan LeFebvre, Unsplash
Fot. Dan LeFebvre/Unsplash

W pewnym sensie pierwsza i druga z tez Bostroma może zostać sprowadzona do tego, że symulacja nie istnieje. Trzecia jest natomiast głosem za jej istnieniem. Filozof wyprowadził nawet wzór matematyczny, według którego szanse na to, że żyjemy w symulacji, wynoszą od 50,222222% do 49,777778%. Właśnie takie podejście – znacznie ułatwiające rozważania – postuluje choćby David M. Kipping. Astronom, wykorzystując wnioskowanie bayesowskie, rozważa teoretyczne podstawy hipotezy, dodając choćby założenie o tym, że moc obliczeniowa jednostki nadrzędnej nie byłaby w stanie generować kolejnych symulacji w nieskończoność.

Same zasoby komputera nie są tu jednak najistotniejsze. Chodzi też o kontrolę, której przecież musielibyśmy podlegać jako byty wygenerowane w symulacji. W tym ujęciu bardzo małe jest prawdopodobieństwo, abyśmy – my, którzy domyślnie żyjemy w symulacji – sami byli w stanie stworzyć symulację zaludnioną istotami świadomymi. W podejściu Kippinga największym dowodem na zanegowanie istnienia symulacji byłoby zatem... stworzenie własnej symulacji. Tak długo, jak ta sztuka nam się nie uda, nie możemy mieć pewności co do realności naszego własnego życia.

To zresztą ciekawe, bo o ile temat ten może rozbudzać wyobraźnię dziś – gdy mam do dyspozycji coraz doskonalszą sztuczną inteligencję oraz algorytmy pozwalające pozorować rzeczywistość choćby w grach – o tyle trudno nie być pod wrażeniem ludzi żyjących tysiące lat temu, którzy także negowali realność naszej rzeczywistości. Platon miał swoją jaskinię, która dawała nam pewien obraz rzeczywistości, ale zakładała, że nie jesteśmy w stanie poznać jej natury. Z kolei chiński filozof Zhuangzi wyśnił kiedyś świat, w którym przybrał postać motyla. Po przebudzeniu nie był zaś pewien, czy to on śnił, czy to motyl śni, że jest nim. A wszystko to kilkaset lat przed Chrystusem.

A skoro już o nim mowa...

Oczywiście później był chociażby Kartezjusz, który również zadawał pytania o ludzkie możliwości poznawcze i to, jak odbieramy świat. On i wielu innych filozofów na przestrzeni wieków dociekali, czym właściwie jest nasz świat; jaka jest wartość naszych żyć; skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy. Lata jednak mijają, świat nauki się rozwija, a te kwestie wciąż pozostają nierozstrzygnięte. Co innego symulacje nasze powszednie, zwane religiami. Te to dopiero dostarczają nam odpowiedzi!

Jest w tym pewien paradoks: ludzie wierzący często nie przepadają za światem nauki; naukowcy natomiast bardzo często negują istnienie Boga, jednocześnie rozważając matematyczną możliwość tego, że żyjemy w symulacji. A gdyby tak połączyli siły? Rzecz jasna wiara od zarania pełni funkcję kontrolną, ale też była motywatorem. Ludzie z jednej strony potrzebowali bodźca do działania, z drugiej należało im wyznaczyć pewne granice – choćby przez konsekwencje niemoralnych zachowań, o których większość religii mówi otwarcie. Czy są rzeczywiste? Nie jesteśmy w stanie tego ani potwierdzić, ani zanegować. Możemy jedynie domniemywać.

Tu też powraca kwestia intencji (S)Twórcy. Przytaczając jakiekolwiek paradoksy religijne, możemy bowiem stwierdzić, że istnienie symulacji jest nawet bardziej prawdopodobne niż istnienie Boga, choć w obu tych przypadkach prawdopodobieństwo niezmiennie oscyluje w okolicach 50%. Przymioty boskości są jednak ciężarem, którego nie mają neutralni Twórcy symulacji. Wszak nie muszą być nieskończenie doskonali, nieśmiertelni – mogą też mieć formę cielesną.

Jeśli żyjemy w symulacji, powinniśmy w ogóle myśleć o wyjrzeniu poza nią?

Żyjemy w symulacji, Matrix, Lana i Lilly Wachowski, 1999, Warner Bros. Pictures
Scena przebudzenia Neo w prawdziwym świecie po opuszczeniu Matrixa – kadr z filmu “Matrix” (reż. Lana i Lilly Wachowski, 1999), fot. Warner Bros. Pictures

Chęć poznania zdaje się jednym z motorów napędowych rozwoju ludzkości... A może to tylko cecha, którą w wyznaczonych przez siebie granicach narzucili nam Twórcy symulacji? Byłoby to przejawem braku asekuracji bądź wiary w siłę algorytmu, jednak może mieć też głębszy sens. Czego bowiem w ogóle oczekiwalibyśmy po potencjalnym zgliczowaniu takiej symulacji? Co chcielibyśmy zobaczyć? Niekoniecznie byłby to inny – brudny i odarty ze złudzeń – świat rodem z “Matrixa” bądź “Kongresu futurologicznego” Lema. Takie projekcje zdają się bowiem bliższe wizji świata ukrytego pod idylliczną iluzją, nie zaś symulacji per se.

Tymczasem symulacja mogłaby równie dobrze w całości przypominać grę – zamknięty algorytm, który możemy zgliczować, ale którego nie jesteśmy w stanie opuścić. Wiele zależałoby jednak od celu jego powstania. Wracając do drugiego z twierdzeń Bostroma, moglibyśmy symulować przodków wyżej rozwiniętej cywilizacji. W celach naukowych? A może jednak rozrywkowych? Nie sposób odnieść się tu do innej z fantastycznonaukowych koncepcji zawartej w “Westworld” Michaela Crichtona. Wówczas nic nie stałoby na przeszkodzie, by Twórcy odwiedzali naszą symulację, korzystając z niej w nie do końca moralny sposób.

To jedyna szansa, by tak skonstruowana rzeczywistość umożliwiała jej opuszczenie. Skoro można bowiem wejść do niej, można ją także opuścić. Przynajmniej w teorii. Wciąż jednak nie wiemy, co miałoby znajdować się po drugiej stronie. Obecnie możemy więc jedynie chwytać się poszlak – jak choćby Tom Campbell, próbujący eksperymentalnie zgliczować rzeczywistość. Fizyk od dekad współpracujący z NASA stawia w tym przypadku na mechanikę kwantową, próbując potwierdzić lub zanegować istnienie symulacji przy pomocy zmodyfikowanego eksperymentu na dualizm korpuskularno-falowy. To jednak miarodajne jedynie w sytuacji, jeśli żyjemy w symulacji stworzonej przez system (byt lub komputer) o skończonej mocy obliczeniowej.

I tu może leżeć granica, która nie pozwoli uzyskać jednoznacznej odpowiedzi

Świat nauki zakłada bowiem, że potencjalna symulacja działa na tych samych zasadach, co świat wyższej instancji. To zaś nie musi być prawdą. Ani prawa fizyki, ani prawidłowości matematyczne nie muszą być tożsame z rzeczywistością Twórców. Co więcej, nie mamy też pojęcia, jaką technologią mogliby oni dysponować, podczas gdy większość naszych rozważań mimo wszystko opiera się na dostępnych (lub chociaż matematycznie możliwych) rozwiązaniach. Nic więc dziwnego, że w środowisku naukowym nie brak też sceptyków, którzy w hipotezie symulacji widzą raczej zagrożenie.

W nieodpowiednich rękach staje się ona bowiem narzędziem tożsamym religii – pozwala zrzucić z siebie odpowiedzialność. Możemy za stworzony przez nas bałagan obwinić bliżej nieokreślony Byt. Powiedzieć, że nie mamy na rzeczywistość wpływu, tak jak wierzący nadużywają stwierdzenia “taka jest wola Boża”. Od tego natomiast tylko krok do nihilizmu, który – w przeciwieństwie do religii – nie zakłada negatywnych konsekwencji niewłaściwego zachowania. Zostawiam was więc z otwartym pytaniem, ale i słowami profesora Marcelo Gleisera – jednego z najzagorzalszych krytyków teorii symulacji:

Zbyt wygodne jest obwinianie sił pozostających poza naszą kontrolą za obecny bałagan. [Jeśli uznamy, że – red.] to nie nasza wina, nie nasza odpowiedzialność, »oni« nam to robią, […] argument symulacyjny miesza się z naszą samooceną, powodując zrzekanie się poczucia autonomii. Niebezpieczeństwo związane z tego rodzaju nihilistycznymi argumentami filozoficznymi polega na tym, że zamieniają nas w to, czym według nich jesteśmy, abyśmy porzucili naszą wolę walki o to, w co wierzymy i zmiany tego, co musi zostać zmienione.
Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here