Komik, performer, aktor – to tylko kilka wyimków z mnogości definicji, jaką moglibyśmy przypisać twórcy, którego w 1999 roku unieśmiertelnił "Człowiek z księżyca" Miloša Formana (z genialnym Jimem Carreyem w roli głównej). Jego wywrotowe, czasem wybitne, innym razem nieznośne wygłupy sceniczne łączyło pragnienie prowokacji.
Andy Kaufman zmarł 16 maja 1984 roku i dziś, niemal czterdzieści lat późnej, jest postacią nieco zapomnianą, jednak jego gigantyczny wpływ na współczesną kulturę wciąż pozostaje nieoceniony. Formalny pluralizm Kaufmanowskich działań mimo wszystko charakteryzował się bowiem spójnością zamierzenia. Ten sam cel przyświecał mu podczas każdej z twórczych akcji, jako że wszystkie je łączyło niepohamowanie pragnienie prowokacji.
Kiedy na wieczorze improwizowanej komedii postanowił zaprezentować publiczności instrukcję obsługi pralki lub gdy zdecydował, że od deski do deski przeczyta na żywo “Wielkiego Gatsby’ego” zniecierpliwionej widowni oczekującej stand-upowego wieczoru. Bliźniaczy motyw kierował nim także podczas krótkiej kariery wrestlingowej oraz w trakcie odgrywania quasi-dadaistycznych skeczów w rodzaju “Jedzenia loda” (którego scenariusz nie wykraczał poza ramę czynności tytułowej).
Kaufman, w przeciwieństwie do większości komików lat siedemdziesiątych, nie zadowalał się odtwarzaniem konwencji publicznie opowiadanego dowcipu
Choć zagrał jedną z głównych ról w popularnym sitcomie “Taxi”, wcale nie miał ochoty być kolejnym mistrzem zabawnych ripost. Jego wizja spektaklu komediowego opierała się natomiast na zgoła innym, dekonstrukcyjnym podejściu. Nie była to wbrew pozorom postawa antykomediowa. Kaufman nie krytykował powszechnej komediowej formy, a wręcz z całego serca ją celebrował. Fascynowała go tak, jak zabawka fascynuje dziecko. Nie tylko chciał się bawić komedią, ale też musiał rozebrać ją na części, by poznać jej ukryty mechanizm.
Wybryki Kaufmana szokowały swoją konstrukcyjną szkicowością. Przywodziły na myśl improwizacyjne impresje, surrealistyczny teatr skojarzeń bez początku i końca. Można zaryzykować stwierdzenie, że poszedł o krok dalej w porównaniu z grupą Monty Pythona. Nie tyle zanurzał żartobliwą narrację w gęstym absurdzie, ile po prostu hołdował purnonsensowi samemu w sobie. Nie zatrzymywał się na (i tak ryzykownym) Kafkowskim urywaniu puenty. Dokonywał natomiast czegoś odważniejszego – rozkręcał śrubki koncepcji dowcipu i niczym Freud przeprowadzał jej trepanację.
W działalności Kaufmana dało się odczuć spektakularny triumf wyobraźni
Owym ostatecznym zwycięstwem fantazji nad powszedniością mieniło się każde jego słowo, każdy jego ruch, każdy jego gest. Kontrowersyjny komik mógłby zbić wyimaginowaną piątkę z André Bretonem – autorem Manifestu Surrealistycznego, u którego niechęci do znormalizowanej rzeczywistości dorównywało jedynie umiłowanie piękna nieracjonalności. Kaufmanowska kreatywność przekraczała jednak konwencję, w której się zamykała.
Człowiek z Księżyca potrafił poświęcić zadowolenie publiczności, własną sceniczną dumę, a nawet zabawność występu, by w pełni zrealizować nieposkromioną ideę. Był wizjonerem w typie szalonego naukowca, kimś, kto gnał do przodu, nawet jeśli reszta świata chciałaby, żeby już dawno postawił kropkę. Często postępował wbrew woli widzów (oczekujących typowej, wieczornej rozrywki) i kulturowym konwencjom (narzucającym powierzchowny, ludyczny charakter komedii) – i to nie z powodu osobistej przekorności.
Raczej kierowały nim bardziej interesujące pobudki. Kaufman sam siebie nazywał po prostu człowiekiem piosenki i tańca, niejako zrywając z jakimikolwiek próbami kategoryzacji własnych poczynań. Jego zachowanie na scenie było żywiołowym odzwierciedleniem tej autorskiej definicji. Określająca Kaufmanowski estradowy byt nieustanna prowokacja służyła projektowi, na który właściwie żaden tamtejszy komik nie miał odwagi się porwać – badaniu stabilności granic i możliwości ich przekroczenia.
Odpryski wieloletnich transgresji Kaufmana widzimy dziś w głównonurtowych sitcomach, popularnych memach, rozchwytywanych filmach komediowych
Dostrzegamy je w niezwykle nośnym humorze cringe’owym (dowcipie opartym na skrajnym uczuciu niekomfortowego zażenowania), którym charakteryzuje się choćby kultowa seria “Biuro”. Widać je także w surrealizmie memosfery zdominowanej przez adorujące dadaistyczny nonsens Pokolenie Z. Można je zaobserwować wśród twórców mniej lub bardziej związanych z kanałem Adult Swim, na przykład u Tima Heideckera czy Sama Hyde’a, którzy – po Kaufmanowsku – opowiadając dowcipy, jednocześnie dekonstrukcyjnie opowiadają o opowiadaniu dowcipów.
Wydaje się więc, że ostatnim żartem wielkiego prowokatora okazał się już pośmiertny figiel. Pomysły, które początkowo uznawano za ryzykowne, w XXI wieku funkcjonują bowiem jako formalne oczywistości. Okazuje się zatem, że po swojej śmierci Andy Kaufman został zapomniany jako jednostka właśnie po to, by mógł podskórnie wejść w zakamarki naszej zbiorowej świadomości kulturowej i żyć tam niczym niewidzialna, potężna siła pociągająca za niewidoczne na pierwszy rzut oka sznurki.