Kadr z filmu "The Visitor" (reż. Giulio Paradisi, 1979), fot. Brouwersgracht Investments

Chrystus jest postacią, którą kultura masowa przez lata traktowała w dość konserwatywny sposób. Dopiero rozwój awangardy pozwolił twórcom na swobodniejsze podejście do ikony Nowego Testamentu.

Chrystus funkcjonuje w popkulturze w coraz ciekawszy sposób. Definiująca naszą teraźniejszość postmodernistyczna narracja pozwala rozmaitym tekstom kultury na żonglowanie charakterystykami tego kultowego archetypu. Wyjątkowo interesująco przedstawiają się filmowe reinterpretacje postaci Jezusa. Zwłaszcza te, które są generowane przez kino niszowe.

Chrystus, gdy zderza się z X Muzą, staje się postacią niekonwencjonalną (patrz: “Ostatnie kuszenie Chrystusa” Scorsesego), a gdy zderza się z X Muzą podziemną, przeobraża się w byt wręcz transgresyjny

Jednym z przykładów potwierdzających tę tezę jest “Jesus Christ Vampire Hunter”. Kanadyjski film niezależny z początku XXI wieku to rzecz absolutnie niskobudżetowa i bezpardonowo campowa. Obrazoburcze połączenie horroru i groteski (tytułowy Jezus Chrystus to mistrz kung-fu, który przybywa do świata śmiertelnych, żeby walczyć z armią wampirów) ukazuje biblijną postać w komiczny, aczkolwiek wcale nie głupi sposób. Choć całość jest nastawionym na prosty humor kabaretem, to jednak da się z tego obrazu wyciągnąć coś jeszcze.

Tym czymś jest koncepcja Chrystusa pastiszowego, tzn. takiego, który jest naturalnym produktem ubocznym ponowoczesności. W erze kolażowych wartości mieszających sacrum z profanum, sztukę wyższą z niższą i traktującą pomniki jako materiał memiczny, zaprezentowanie Jezusa w taki sposób wcale nie wydaje się aktem trywializacji. Wręcz przeciwnie – to najszczerszy hołd, jaki może z siebie wydać postmodernistyczne powietrze, którym oddychamy od lat. Ten portret Jezusa udowadnia nam wszystkim, że aby duchowa witalność Chrystusa przetrwała współczesność, musi zostać wpisana we wrażliwość społeczno-kulturową dzisiejszej ery kompilacji.

Z równie osobliwym i intrygującym przedstawieniem tej postaci mamy do czynienia w filmie “The Visitor”

Zupełnie nieznany w Polsce (i dość mocno zapomniany za granicą) surrealistyczny horror science fiction słynie z dwóch rzeczy: absurdalnie onirycznej fabuły, której poziom abstrakcji nie pozwala na streszczenie ekranowych wydarzeń, a także krótkiej, epizodycznej roli Franco Nero pojawiającego się jako Kosmiczny Jezus Chrystus. Przerysowana, komiksowa postać znakomicie pasuje do fantasmagorycznego nastroju filmu. Ponadto, poza walorami czysto estetycznymi, kreacja włoskiego aktora ma również fascynujący posmak filozoficzny.

Ukazuje widzowi Jezusa jako postać absolutnie obcą, intrygującą właśnie przez to, że jest zupełnie wyalienowana od socjologicznego zdrowego rozsądku ludzkości. To dosyć ciekawa dekonstrukcja figury Chrystusa, która funkcjonuje w chrześcijańskiej mitologii jako najbliższa człowiekowi; jako ktoś, z kim można się utożsamić, mimo jego boskiej osobowości. “The Visitor” idzie więc w skrajnie innym kierunku. Forsuje ideę Jezusa-kosmity, rysując go grubą, mistyczną kreską. To jeszcze jedno, ponowoczesne podejście do biblijnej ikony.

Tym razem opiera się ono na stworzeniu antytezy do teraźniejszej tendencji. W świecie przesadnie dookreślonym, fetyszyzującym osiągnięcia naukowe, które roszczą sobie prawo do uniwersalnego wytłumaczenia wszelkich tajemnic codzienności, religijna figura może zachować swoją moc nie poprzez racjonalizację jej oddziaływania, a wręcz celebrację towarzyszącego jej absurdu jestestwa. W czasach żądzy logicznych konkluzji spirytualne uniesienie jest możliwe jedynie dzięki radykalnej promocji nieracjonalności, a nie ma chyba lepszej personifikacji nieintuicyjnej logiki niż UFO.

Przy okazji rozmawiania o nietuzinkowych portretach Jezusa należy powrócić również do kanonicznego dzieła filmowej mistyki – “Świętej góry”

Zwiastun filmu “Święta góra”

Opus magnum Alejandro Jodorowsky’ego to kultowy ciąg quasi-religijnych obrazów, które próbują zaprezentować widzowi audiowizualną odpowiedź na pytanie: “czym jest duchowe oświecenie?”, posługując się narkotyczną narracją. Jedna z głównych postaci (The Thief) jest specyficzną wariacją na temat Chrystusa. Protagonista wyruszający w spirytualną odyseję jest jednostką kompletnie nieporównywalną z bohaterami “Jesus Christ Vampire Hunter” oraz “The Visitor”.

Nie ma w nim ani remiksowej karykaturalności, ani szokującej obcości. Trzecia nowoczesna interpretacja Jezusa pokazuje odbiorcy coś innego. Mianowicie, religijną postać, która poszukuje; kogoś, kto symbolizuje wiarę jako progresywny, nieskończony proces. To żywy symbol religii nowej ery, tzn. takiej, która przyznaje się do kryjącego się w niej nienasycenia. Wszak religia, która jest tworem naszpikowanym niedopowiedzeniami naturalnie winna szukać swojego potencjału w mnogości interpretacyjnej.

Zawarte w “Świętej górze” nowe spojrzenie na tę religijną ikonę opiera się na szkicowości. Jezus Chrystus nie jest figurą idealną, ponieważ jest niedokończony – wiecznie w drodze poszukuje kropki nad “i” dla sensu swojego istnienia. Po pierwsze, jest przez to jeszcze bardziej interesujący jako postać – taka tajemnica przenosi go wręcz w rejony mistyki okultystycznej. Natomiast po drugie, emancypuje zwątpienie oraz niepewność będące nieodłącznymi cechami każdej uduchowionej jednostki.

Chrystus z eksperymentalnych, niskobudżetowych filmów jest więc postacią jeszcze bardziej fascynującą niż jego oryginalny, biblijny odpowiednik. Jest w tym obrazoburczym, heretyckim podejściu paradoksalnie jeszcze więcej chrześcijańskiej prawdy niż w wiernym odtwarzaniu archetypów Nowego Testamentu. Nie ma bowiem skuteczniejszego sposobu na konserwację religijności w XXI wieku niż poddanie jej postmodernistycznym, transgresyjnym turbulencjom.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling