Choć echa polemiki pod tytułem "Magdalena Środa kontra reszta świata" przycichły, a owoce owej debaty nie zatrzęsły status quo rodzimego dyskursu okołosocjologicznego, warto do tej potyczki powrócić. Dyskusja na temat "mody na depresję" trochę rykoszetowo pokazała bowiem coś, o czym obie strony werbalnego pojedynku wiedziały jedynie podświadomie.
Wedle chybionej tezy Środy depresja stanowi kulturowy trend. Filozofka i wykładowczyni w swoim głośnym felietonie uznała chorobę za coś w rodzaju postmodernistycznego konstruktu. Zjawiska romantyzującego i mitologizującego egzystencjalny katastrofizm w sposób przywołujący na myśl niegdysiejsze estetyczne wybory rozmaitych poetów wyklętych i klasyków gotycko-dekadenckich narracji. Powszedniość zjawiska natomiast automatycznie zrównała z fałszem, kreśląc równoległość powszechności z atrakcyjnością.
Depresja utożsamiana z konwencją współczesnego stylu życia jest jednak diagnozą nietrafioną. Autorka kontrowersyjnego artykułu zaczepiła bowiem swoje akapity o skutki uboczne, zamiast wziąć pod lupę o wiele istotniejszą przyczynę. Jednocześnie kontrargumenty różnej maści dziennikarzy i aktywistów oburzonych niezbyt delikatną opinią, zapewne wynikające z dobrych intencji, ostatecznie pozostały analogicznie ślepe na genealogię kwestii, o którą z taką pasją przez kilka tygodni kruszono kopie.
Rzeczywiście, dość niefortunnie sentencje Magdaleny Środy mogły urazić osoby cierpiące na depresję. Mogły też zbulwersować rzesze zaangażowanych w krzewienie świadomości na temat chorób psychicznych naszego społeczeństwa. Jednakże, wbrew pozorom brak taktu felietonistki wcale nie był kluczową informacją, jaką mogliśmy wyłuskać z jej niezbyt empatycznych zdań.
Pisząc, że depresja jest modą, Magdalena Środa przestrzeliła
Jednak stało się tak wcale nie z powodów wskazanych przez jej publicystycznych oponentów. Powodem nie jest bowiem ignorancja połączona z trywializacją cierpienia chorych na depresję. Obie strony barykady – neoliberalna i głównonurtowo-lewicowa zupełnie nie zdały sobie sprawy z bardzo ważnego szczegółu. Dyskusja, to znaczy rodzaj i forma użytych argumentów, a także ujmująca te argumenty rama narracji kulturowej, uwięziła ich w pajęczynie medialnej symulacji nakładającej lśniącą koronę banału na głowę żywego upiora cywilizacji ponowoczesnej.
Zarówno Środa, jak i jej krytycy mimowolnie stali się bohaterami reinterpretacji “Wojny w Zatoce Nie Było” Baudrillarda. Jednak z tą różnicą, że problematyka ich publicznej wymiany zdań dotyczyła nie czołgów i bomb, a kozetek i tabletek. W skandalizującym eseju francuskiego filozofa wojna, która jest realnym koszmarem, w rzeczywistości jawi się jako fikcja. Wszystko dlatego, że rzeczoną rzeczywistość kształtuje telewizyjny montaż informacji. Według Baudrillarda rzeczywisty horror przeobraża się w filmowy dreszczowiec klasy B, ponieważ medialna optyka nakłada swoje imaginarium na faktyczny stan rzeczy.
Tym sposobem newsowy kolaż zrównujący militarną apokalipsę z rozrywkową sensacją przykrywa prawdziwą ludzką tragedię. Kultura masowa po swojemu przemodelowuje koszmary naszego świata i popisuje się podwójną magiczną sztuczką. Sprawia tym samym, że koncepcja faktu znika z powierzchni ziemi oraz ustanawia fikcję nowym synonimem prawdy. Założenia: “depresja jest modą” oraz “depresja nie jest modą” wyrastają zatem z tego samego Baudrillardowskiego pnia myślowego.
Środa widzi w rzeczywistej chorobie psychicznej popularny trend, gdyż jej socjologiczna świadomość (tak jak socjologiczna świadomość nas wszystkich) utonęła w morzu popkulturowych znaków trywializujących poważne schorzenie. Filozofka nie tyle spotyka ludzi odgrywających depresyjne role, ile obserwuje gorzej lub lepiej funkcjonujących pacjentów, których codzienne zachowanie jest kodyfikowane przez media społecznościowe, sztukę czy kulturę jako pewna estetyczna konwencja. Mit depresji, który Środa pragnie wytropić w świadomych wyborach życiowych niektórych członków społeczeństwa, tak naprawdę jest konstruowany za nich, a nie przez nich.
Filozofka dotyka więc jedynie półprawdy
Owszem, udaje jej się zauważyć Baudrillardowską nakładkę teatralizującą rzeczywisty problem, jakim jest depresja. Jednak, tak jak telewidzowie z “Wojny W Zatoce Nie Było”, nie pamięta o oryginalnej matrycy problemu przykrytej przez hiperrealną łatę. Zresztą, podobnie jak publicyści niezgadzający się z kontrowersyjną opinią. Ich kontra także mija się z celem, ponieważ przekłada mikrodyskurs nad analizę społecznej bolączki w skali makro. Krytyka myślowego procesu Środy skupia się bowiem na jednostkowych emocjach.
Zniesmaczeni publicyści kreślą portrety osób zmagających się ze swoim katastrofalnym zdrowiem psychicznym i bronią godności oraz dobrostanu mentalnego pojedynczego człowieka. Bardzo chlubne i zrozumiałe etycznie zamiary są jednak daremne, ponieważ nie odnoszą się do sedna niesławnego felietonu – nie zadają sobie trudu postawienia pytania: “Dlaczego?”. Akcentują szkodliwość samej opinii, zamiast zabrać się za badanie szkodliwości bardziej uniwersalnego, kulturowego źródła.
Felieton Magdaleny Środy i artykuły, które na niego odpowiadają, są więc uwikłane w wymianę symboli. Depresja zamienia się w inscenizację, a chorzy w przywdziewających maski aktorów. Filozofka, uznając schorzenie za modę, udowadnia, że jest po uszy zanurzona w zaaranżowanej przez kulturę masową idei spektaklu. Jej adwersarze, odpowiadając na jej zarzuty, także legitymizują Baudrillardowską wizję świata, gdyż pochylają się nad złym smakiem autorki, ignorując społeczno-polityczne implikacje hiperrealnej tezy, z którą się nie zgadzają.