Aktywistki, które oblały "Słoneczniki" van Gogha zupą pomidorową, fot. Just Stop Oil

Bez aktywizmu nie ma mowy o zmianach społecznych – to właśnie ruchy promujące przyświecające im idee sprawiają, że za garstką ruszają tłumy. Problem pojawia się natomiast w momencie, gdy działania zaczynają odnosić efekt odwrotny od zamierzonego – nie oszukujmy się: nie każdy rozgłos przyczynia się sprawie.

Świat, jaki znamy, umiera – można usłyszeć z ust wielu ludzi. Ponurym żartem jest w tej sytuacji fakt, że najczęściej słowa te padają z ideologicznie skrajnych stron. Jednym nie podobają się zmiany społeczne, innym rzeczywiste wymieranie roślin i zwierząt, za które w głównej mierze odpowiada człowiek. Zwaśnieni uczestnicy ideologicznego konfliktu zaskakująco bezrefleksyjnie podchodzą natomiast do własnej roli w tym spektaklu.

Zdawać by się mogło, że tak patetyzująca tradycję oraz wartości rodzinne prawica wycięłaby ostatnie drzewo w imię tu i teraz, nie myśląc przy tym o kolejnych pokoleniach; nie lepiej wygląda walka lewicowych aktywistów, którzy dla realizacji swoich celów są w stanie zawrzeć nawet pakt z diabłem. Ostatnio jednak ich działania sięgnęły kolejnego poziomu absurdu – na cel wzięto bowiem słynne dzieła sztuki. Te zaś nie dość, że obnażyły niemoc proekologicznych ruchów, to jeszcze zniechęciły do nich ludzi dotąd neutralnych.

Jak się czujesz, gdy widzisz, że coś bezcennego jest niszczone na twoich oczach?

Temat jest tyleż świeży, że choć od pierwszego ataku na dzieła sztuki minęło kilka miesięcy, co rusz dochodzi do kolejnych. Bez większego echa przeszło sierpniowe przyklejenie się do “Rzezi niewiniątek” Rubensa. Z kolei 9 października aktywiści ekologiczni wybrali się do National Gallery of Victoria w Melbourne, gdzie przykleili się do obrazu “Masakra w Korei” Pabla Picassa. Kilka dni później na wystawiane w londyńskiej National Gallery “Słoneczniki” Vincenta van Gogha wylano zupę pomidorową. Ich los podzieliły także “Stogi siana” Moneta wiszące w poczdamskim Museum Barberini. Tym razem w ruch poszło ziemniaczane purée. Kilka dni temu lista dzieł sztuki poszerzyła się także o “Dziewczynę z perłą” Jana Vermeera, do której w Hadze jeden z aktywistów przykleił swoją głowę.

Schemat wszystkich tych ataków był podobny, choć nie były one skoordynowane. Różne grupy uznały, że robiąc coś szokującego, a następnie wykrzykując własne postulaty, zwrócą uwagę na problem, który bez wątpienia nęka naszą planetę. Mowa była o ograniczaniu wydobycia paliw kopalnych; o przechodzeniu na czystą energię. Sedno idei ataków na dzieła sztuki w zgrabnym zdaniu ujął pan z głową przyklejoną do “Dziewczyny z perłą”: “Jak się czujesz, gdy widzisz, że coś bezcennego jest niszczone na twoich oczach?”. Tu jednak nieco kruszy się górnolotna narracja.

Spokojnie, dzieła sztuki są bezpiecznie

Aktywiści przyklejeni do dzieła sztuki, Pablo Picasso, Melbourne, Extinction Rebellion
Aktywiści, którzy przykleili się do obrazu Picassa w Melbourne, fot. Extinction Rebellion

Każdy z ataków obył się bez ofiar, chyba że uznać za nie samych aktywistów. Dzieła sztuki w muzeach chronione są przez szklane tafle, dlatego żaden z obrazów nie ucierpiał. Jedyne, co w tej sytuacji mogło ucierpieć, to dobre imię ekologii, którą nieustannie łączy się z działaniami osób niebędących ekologami, a jedynie próbujących w jej imieniu walczyć z wiatrakami. Seria tych zdarzeń jest więc porażką na wielu płaszczyznach.

Przede wszystkim sam akt nie ma w sobie niczego świeżego – nawet jeśli to nie performance. Od 1953 roku, kiedy Robert Rauschenberg stworzył “Erased de Kooning Drawing”, wartość performatywna ataków na dzieła sztuki jedynie słabła, choć zabierały się za nią większe ikony. W ostatnich latach tematyka nieco odżyła za sprawą Davida Datuny, który zjadł dzieło Maurizio Cattelana (pamiętacie banana przyklejonego taśmą do ściany?); później głośno zrobiło się także o obrazie Banksy'ego, który tuż po licytacji zainicjował akt samozniszczenia. Obecnie także Damien Hirst niszczy tysiące swoich obrazów.

Rzecz jasna protesty aktywistów – choć czasem przybierają formę performance'u – nie mają na celu stania się sztuką. Artystyczna porażka nie jest im zatem straszna. Sam brak oryginalności wcale im jednak nie pomaga. Fakt, że mówimy o serii podobnych zdarzeń, osłabia przecież przekaz. Sam nie wiem, czy wymieniłem wszystkie z ostatnich ataków, a co pomyśli osoba, która nie robiła w tym celu researchu? Każdy kolejny taki atak zlewa się z poprzednim. W pewnym momencie trudno będzie rozróżnić, czy mówimy o działaniach aktywistów, artystów czy wandali.

Szum medialny, zamiast promować ideę, pozostaje szumem

Sam fakt, że obrazom nic nie groziło, generuje dwa kolejne problemy. Z jednej strony obnaża fasadowość działań aktywistów – łaknienie rozgłosu, a nie rzeczywistego efektu. Z drugiej jednak pozostaje obawa, czy do każdego informacja o tym, że obrazom nic nie jest, dotrze? Działania wymierzone w dobra kultury to chyba najgorszy z możliwych sposób zwrócenia na siebie uwagi. Ideologicznym przeciwnikom daje się w ten sposób kolejny argument przeciw sobie; a osobom zwykle znajdującym się w centrum powód do niechęci wobec proekologicznych idei.

Sprawa ma przy tym drugie dno. Odkąd wybuchła wojna w Ukrainie, na światło dzienne zaczęły bowiem wychodzić niewygodne fakty. Rosja, która zwłaszcza w Europie dominowała na rynku paliwowym, przez lata finansowała tutejsze organizacje proekologiczne. Te, widząc zbieżność w efekcie działań, nie miały oporów przed przyjmowaniem brudnych pieniędzy, a następnie urządzaniem protestów wobec prób uniezależnienia się od rosyjskich paliw kopalnych przez własne wydobycie. Dziś, w okresie największego kryzysu energetycznego od dekad, pośrednio wynikającego z tych działań, trudno patrzeć na absurdalne działania aktywistów, straszących głodem i wymieraniem.

Wszystkie, nawet najmądrzejsze postulaty wygłoszone podczas ataków na dzieła sztuki, wybrzmiały w próżni. Nie słowa o nadchodzącej katastrofie klimatycznej czy głodzie, który czeka nas i nasze rodziny, przerażały najbardziej, lecz atak na dobro wspólne. Co z tego, że wszystkie te obrazy nie będą mieć żadnej wartości, jeśli przez zmiany klimatu zaczniemy głodować czy wymierać, kiedy wizję tę znacząco przybliżyły właśnie konszachty z Putinem? Szczyt hipokryzji nie umknął przecież uwadze ideologicznych oponentów. A ekologia, jak zwykle, oberwie rykoszetem.

Nie happeningi, a szkoły. Nie dzieła sztuki, a prawdziwi wrogowie

Protesty w Brazylii, Bruno Pereira, Dom Phillips, AP Photo
Protesty w Brazylii po odnalezieniu zwłok działacza na rzecz amazońskich lasów i tamtejszych plemion Bruno Pereiry oraz brytyjskiego dziennikarza Doma Phillipsa, który relacjonował jego pracę, fot. AP Photo

Bez aktywizmu nie ma mowy o zmianach społecznych – to właśnie ruchy promujące przyświecające im idee sprawiają, że za garstką ruszają tłumy. Temat kryzysu klimatycznego nie wybrzmiewa należycie, ale ataki na dzieła sztuki tego nie zmienią. Jak zwykle pomóc mogą jedynie mozolne wysiłki, praca u podstaw i edukowanie społeczeństwa. To nie jednorazowy akt – symboliczny przeskok z paliw kopalnych na odnawialne źródła energii, lecz proces, o czym radykalni aktywiści zdają się zapominać. Co prawda w “Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America” ukazał się niedawno artykuł sugerujący, że radykalne działania mają szansę zwiększyć popularność idei, lecz i one muszą być przemyślane.

W XXI wieku szokować też trzeba umieć. Przy odpowiednim działaniu radykałowie mogą zniechęcić do siebie, jednocześnie promując samą ideę i kierując zainteresowanych do mniej skrajnych przedstawicieli danego nurtu. Problem pojawia się natomiast w momencie, gdy działania zaczynają odnosić efekt odwrotny od zamierzonego – nie każdy rozgłos przyczynia się sprawie. Nie mam wątpliwości, że z działań wymierzonych w dzieła sztuki pożytku nie będzie żadnego. Ich wtórność, fasadowość i jedynie chaotyczne nakreślenie celów nie zjednają aktywistom nowych sprzymierzeńców.

Gorzki posmak pozostawia w tym wszystkim zwłaszcza wielkomiejski sznyt opisywanych aktywistów. Ich bezcelowe działania sprawiają wrażenie walki z problemami pierwszego świata, a przecież mówimy o globalnym kryzysie! Podczas gdy oni pod publiczkę atakują dzieła sztuki, przy okazji obrzydzając postronnym ideę proekologiczną, w obu Amerykach, Afryce i Azji ich odpowiednicy giną z rąk ludzi, którzy zarabiają na wycince lasów czy wydobyciu surowców. W ciągu ostatniej dekady w tych częściach świata odnotowano niemal dwa tysiące zabójstw działaczy proekologicznych. Tylko w ubiegłym roku tego typu przypadków było aż dwieście. To tam trwa walka. To tam jest wiele do zrobienia. Brakuje jednak odwagi, której happeningi nie wymagają.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.