News will be here
Derren Brown – słynny brytyjski hipnotyzer, nazywający siebie "psychologicznym iluzjonistą", fot. Glasgow Times

"Twoje powieki stają się coraz cięższe..." – wszyscy znamy to hasło. Hipnoza istnieje w kodzie (pop)kulturowym od zarania dziejów i na pewno pozostanie w nim na dłużej. Warto więc zadać sobie pytanie: gdzie leży przyczyna fenomenu tej tajemniczej praktyki?

Hipnoza sceniczna i hipnoza kliniczna to siostry różniące się od siebie charakterologicznie, mimo że łączy je genealogia i dźwięczny rym. Pierwsza z nich jest tą, która niemalże całkowicie zdominowała naszą kulturową wyobraźnię. To właśnie ona może pochwalić się widowiskowym, wręcz cyrkowym sznytem. To ona spełnia się najbardziej, zabawiając publiczność, najczęściej czyimś kosztem. Druga zaś, przyćmiona (nie)sławą pierwszej wciąż próbuje przebić się do masowej świadomości i udowodnić swoje poważne, terapeutyczne intencje. Jedno jest jednak pewne – obie gałęzie hipnotyzerskiego fachu od lat nas jednocześnie fascynują i niepokoją.

Hipnotyczny stan wzbudza zaciekawienie ludzkości między innymi przez to, że jest ściśle powiązany z władzą, relacją dominacji oraz uległości

Pokaz hipnozy terapeutycznej

Hipnotyzer zawsze wciela się w rolę reżysera, który prowadzi zahipnotyzowanego drogą wydeptywaną wbrew jego świadomej woli. W przypadku hipnozy scenicznej mamy do czynienia z czymś w rodzaju okrutnego żartu. Na naszych oczach odbywa się cyniczna gra pana z niewolnikiem. Pan ucieka się do wymyślnych, psychologicznych sztuczek, żeby przejąć kontrolę nad umysłem niewolnika, a następnie publicznie go znieważyć.

Hipnotyzer-showman najczęściej sprawia, by jego ofiara mówiła zwierzęcym głosem, wykonywała groteskowe ruchy lub zatraciła się w jakiejś nieustannie powtarzanej czynności. Wisienką na torcie takiego widowiska jest moment Wielkiego Powrotu. Hipnotyzer odczarowuje zahipnotyzowanego człowieka, który zostaje sprzedany zaśmiewającej się publice całkiem nagi – zdezorientowany, zupełnie nieświadomy tego, co się przed chwilą stało.

W przypadku hipnozy klinicznej mamy do czynienia z nieco innym pokazem władzy

Krótkie wyjaśnienie idei hipnozy

Tutaj relacja jednostki dominującej i uległej jest subtelniejsza, oparta o bardziej intymny kontekst, a przez to jeszcze intensywniejsza. Owszem, teatralny charakter hipnozy scenicznej zarysowuje okoliczności wyjątkowo grubą kreską. Manipulowany szczęśliwiec zostaje rzucony na pożarcie żądnego igrzysk tłumu – wydawałoby się, że nie ma scenariusza zakładającego bardziej niewolnicze doświadczenie. Tymczasem cały ten proces traci swoją siłę rażenia przez swój naturalny, nierealny kontekst.

To rodzaj przeżycia, które jest na tyle karykaturalne i przerysowane (dla każdego z bohaterów: hipnotyzera, zahipnotyzowanego i publiczności), że ciężko przywiązywać do niego prawdziwą, emocjonalną wagę. Ów proceder, choć zdecydowanie podejrzany etycznie, mimo wszystko funkcjonuje głównie w sferze wrażeniowej umowności. Natomiast tak zwana hipnoterapia nie ma w sobie wspomnianej wcześniej otoczki (okrutnej, ale jednak) zabawy. Wręcz przeciwnie – ta praktyka opiera się na fundamentach już i tak niezwykle intymnej sztuki psychoanalizy i idzie o krok dalej w kierunku obfitej zmysłowości.

Hipnoterapeuta zaczyna swoją pracę tam, gdzie hipnotyzer-showman ją kończy. Zamiast pobieżnie przejrzeć naskórek podświadomości, wgryza się głęboko w najciemniejsze zakamarki duszy swojego pacjenta. Jest przy tym wszechmocnym dyrygentem (tak jak hipnotyzer estradowy) prowokującym pacjenta do obnażenia się – do odsłonięcia przed hipnotyzerem kulis życia, które na co dzień przysłania swoim cielesnym kostiumem. Seans hipnoterapeutyczny jest śmiałym aktem całkowitego oddania się w czyjeś ręce.

Można doszukać się tu ukrytego pragnienia absolutnej rezygnacji z konieczności samokontroli

Pokaz sztuczek w typie hipnozy scenicznej

Zarówno doznanie publicznego upokorzenia, jak i prywatny, podświadomy ekshibicjonizm są sytuacjami paradoksalnymi: paraliżująco-wyzwalającymi. Pozbawiają zahipnotyzowanych osobistej samorządności, tymczasowo wymazują możliwość pełnego stanowienia o sobie samym. Pod tym względem są więc momentami paraliżującymi. Z drugiej jednak strony mają silną właściwość wyswabadzającą. Są one bowiem jedynymi chwilami nieobciążonymi koniecznością brania odpowiedzialności za swoje życie.

To minuty negujące podstawę relacji każdego dorosłego człowieka z rzeczywistością, czyli przymus podejmowania samodzielnych decyzji. Swego rodzaju ucieczka od odpowiedzialności za własny los, która jest niezwykle higieniczna psychicznie. Nie ma w niej bowiem choćby grama wyrzutów sumienia trawiących np. człowieka, który ś w i a d o m i e miga się od egzekwowania osobistej autonomii. Stan hipnozy przywodzi na myśl doznania, które generuje sen. Oddanie sterów podświadomości w obu przypadkach pozwala uwolnić się w niewoli – obudzić pozostającą dotychczas w spoczynku mentalną energię poprzez uśpienie przytomności rozumu.

Hipnoza w każdej postaci wywołuje również niepokój, czy nawet strach

Hipnoza w popularnym talk-show

Bardziej niż z przytoczoną ideą uległości (która ostatecznie zdaje się jednak przede wszystkim pociągająca), wiąże się to z ludzką koncepcją czasu. Codzienność współczesnego człowieka jest esencjonalnie zdefiniowana przez filozofię klepsydry. Obsesję na punkcie upływających sekund można wręcz nazwać chorobą cywilizacyjną. Wszyscy jesteśmy męczennikami przeżywającymi Chrystusowe godziny. Przybici do gigantycznej tarczy zegara pozwalamy, by wskazówki z każdą minutą formowały nowy krzyż.

Nasze poranki dekoruje niedołężność – nie potrafimy wstać z łóżka bez asysty polifonicznej elegii dla zamkniętych powiek. Nasze dni, niczym kawałki szarpanej wieprzowiny, są rozrywane potęgą terminarzy, kalendarzy, grafików. Nieregularnie przyjmowane dawki przyjemności również bezlitośnie maltretujemy, nazywając je groteskowym mianem czasu wolnego – sponiewieranej bezlitosną koncepcją od-do namiastką swobody. W tym kontekście stan hipnotyczny jest stanem wręcz wywrotowym. Osoba, która w niego wchodzi, przez jakiś c z a s staje się istnym dysydentem c z a s u.

Upija się do nieprzytomności, otrzymuje celny nokaut, gasi wszystkie światła. Zaburza żmudny porządek własnego filmu, wycinając z niego scenę i pozwalając, by owa scena rozgrywała się jedynie na deskach teatru podświadomości. Znów pozorne hipnotyczne zniewolenie okazuje się uwolnieniem. Uwolnieniem nie tylko od konieczności istnienia kontroli, ale też czasu. Dlaczego ta idea jest tak przerażająca? Prawdopodobnie dlatego, że opiera się na zaburzeniu rytmu dnia powszedniego, a ten rytm jest ostatnim stabilnym filarem, który pozostał człowiekowi postmodernistycznemu.

Amerykański hipnoterapeuta dr David Spiegel w jednym z wywiadów stwierdził, że każdy z nas codziennie doświadcza doznań hipnotycznych. Naukowiec z Uniwersytetu w Stanford podał przykład pełnej immersji dokonującej się podczas czytania intrygującej książki, oglądania wciągającego filmu czy słuchania wyjątkowej płyty. Przy całym szacunku do jego osiągnięć, należałoby stwierdzić, że jest to wizja dość utopijna. Zakłada ona bowiem coś, co dziś jest wręcz niemożliwe – perspektywę całkowitego skupienia się na j e d n e j aktywności. Te przykłady nie dopuszczają do siebie egzystencji smartphone’ów i ogólnodostępnego połączenia Wi-Fi.

Natomiast, można odczytać opinię Spiegela na opak, trochę wbrew jego intencji. Można doszukać się w niej t ę s k n o t y za życiem w niezmąconym rozmaitymi rozpraszaczami trybie tu i teraz. Wtedy być może udałoby się wytłumaczyć fenomen hipnozy jednym zdaniem. Brzmiałoby ono mniej więcej tak:

Hipnoza intryguje, gdyż jest jedyną praktyką, która może choćby na chwilę wyrwać nas ze szponów współczesnych, przebodźcowujących przymusów.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here