Ciągle tkwisz z oczami wbitymi w smartfon lub tablet, a literaturę przyjmujesz jedynie w formie e-booków? Spokojnie, można to wyleczyć! Jeśli jesteś akurat w Londynie, Libreria Bookshop będzie dla Ciebie wybawieniem – w księgarni obowiązuje zakaz używania urządzeń cyfrowych, są tylko książki. Dużo. Drukowanych. Książek.
Pomysł brzmi świetnie. Osobiście nie potrafię skupić się na książce, która nie ma klasycznej, drukowanej formy – tak już mam, po prostu e-booki mi nie podchodzą. W związku z tym, inicjatywa pokroju Libreria Bookshop (dalej Libreria, ponieważ ta hiszpańsko-angielska nazwa w języku polskim oznacza po prostu: „Księgarnia Księgarnia”) powinna być dla mnie czymś fascynującym, jednak im więcej wiem o tym miejscu, tym większe są moje wątpliwości...
[caption id="attachment_3798" align="aligncenter" width="1200"]
Taki wstęp zapewne pozbawia dalszą część tekstu wrażenia obiektywizmu, jednak – mimo wszystko – staram się o jego zachowanie. Zacznijmy więc od początku – Libreria to najnowsze dzieło Rohana Silvy i Sama Aldentona. Pewnie te nazwiska nie mówią Ci zbyt wiele, chyba że śledzisz londyńskie życie kulturalne lub interesujesz się brytyjską polityką. Aldenton to lokalny przedsiębiorca, natomiast jego kolega, to człowiek o dość ciekawym CV. Zanim Panowie zaczęli inwestować we wschodnim Londynie, Silva był przez kilka lat doradcą ekonomicznym i politycznym George'a Osborne'a – obecnie drugiego po premierze Cameronie człowieka w brytyjskim rządzie. Nieźle, prawda?
[caption id="attachment_3799" align="aligncenter" width="1200"]
Przed trzema laty, po opuszczeniu przez Silvę 11 Downing Street, panowie wystartowali z ulokowanym przy Hanbury Street projektem Second Home. To modernistyczna przestrzeń do kolektywnego użytkowania przez mikroprzedsiębiorców, freelancerów czy artystów, którą w brytyjskiej prasie okrzyknięto „utopijnym workspace'm”. Za część architektoniczną przedsięwzięcia odpowiada duet José Selgas – Lucía Cano. znany między innymi z podmadryckiego Office in the Woods czy Serpentine Gallery Pavilion w londyńskim Hyde Parku.
Tak czy inaczej, po sukcesie pierwszego projektu, Aldenton i Silva zdecydowali się rozwinąć działalność – w ten sposób przy 65 Hanbury Street, niemal naprzeciwko budynku, w którym mieści się Second Home, postanowili otworzyć księgarnię. Nie chcieli jednak tworzyć kolejnego „sklepu z książkami” – chcieli czegoś bardziej złożonego, co dla gości będzie stanowić intelektualne wyzwanie, jednocześnie odciągając ich od współczesnych technologii.
[caption id="attachment_3797" align="aligncenter" width="1200"]
W opracowaniu koncepcji pomogła im Sally Davies – była redaktorka „Financial Times”, która jest obecnie dyrektorem księgarni. Libreria miała oferować przestrzeń, gdzie człowiek poczuje się wolny od natłoku informacji, oderwie się od pędzącego świata i ucieknie w literacką fikcję. W tym celu wprowadzono całkowity zakaz korzystania z telefonów i tabletów. Podobno inspiracją do takiego podejścia była: „niechęć do popadającego w marazm społeczeństwa, które nie robi nic, poza gapieniem się w ekrany swoich smartfonów”. Brzmi górnolotnie, jednak nie oszukujmy się – pomysł banowania użytkowników elektroniki gra tu przede wszystkim rolę marketingową.
[caption id="attachment_3800" align="aligncenter" width="1200"]
Co ciekawe, oberwało się także miłośnikom kawy. Twórcy, chcąc odciąć się od współcześnie obowiązujących trendów, nie zamierzają wprowadzać jej do sprzedaży. W zamian, w ramach rekompensaty, oferują whiskey – i to za darmo, ponieważ lokal nie posiada koncesji na sprzedaż alkoholu.
Także sama przestrzeń wydaje się dość przyjazna molom książkowym – za wystrój ponownie odpowiada hiszpańskie studio SelgasCano. Wszystko wygląda świetnie, lokal oferuje dużo wygodnych siedzisk, gdzie miłośnik książki może po postu zapaść się i przesiedzieć cały dzień, jednak zauważam w tym wnętrzu coś niepokojącego... Ciężko doczepić się do wystroju, ale na dłuższą metę zaczyna wydawać się po prostu zbyt sterylny. Tym bardziej, że modernistyczny układ regałów nie współgra choćby z oldschoolową muzyką, puszczaną oczywiście z płyt winylowych (technologiczny ban obowiązuje wszystkich). Najgorsze jest jednak wrażenie, że część książek jest po prostu eksponatem, a przecież nie do tego je stworzono.
[caption id="attachment_3801" align="aligncenter" width="1200"]
Na poziomie koncepcji, jestem jak najbardziej zwolennikiem tego typu projektów – jak to jednak bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Libreria, zrywając ze wszelkimi schematami, nieco utrudniła życie swoim klientom. Zamiast zastosować klasyczny podział gatunkowy, dopełniając go alfabetycznym układem na półkach, zdecydowano się na stworzenie własnych, dość enigmatycznych nazw działów. W tej kwestii plusem mogą być osobne półki dla wybranych autorów, o ile akurat ich ich znasz – a prawdopodobnie nie znasz, ponieważ księgarnia skupia się przede wszystkim na popularyzacji undergroundowych artystów. Tak oto wchodzimy na grunt wschodniolondyńskiej alternatywy.
Czy to źle? Pewnie nie, ale tego typu „modne miejsca” przyciągają hipsterów. Nie zdziwię się, jeśli zaczną tam wpadać z własnymi maszynami do pisania, a to już może przeszkadzać czytającym. Prawdopodobieństwo tego scenariusza zwiększa fakt, że w piwnicy pod księgarnią znajduje się sprawna prasa drukarska, która w założeniu ma służyć prowadzeniu kursów zecerskich, ale także wydawaniu własnych książek. Oczywiście promocję młodych artystów należy chwalić, ale w tym przypadku zaczynamy obserwować swego rodzaju przerost formy nad treścią.
[caption id="attachment_3802" align="aligncenter" width="1200"]
Projekt jest piękny, jednak stale idąc pod prąd, łatwo jest popaść w pretensjonalny, niesamowicie powszechny dziś „intelektualny bełkot”. To z kolei sprawia, że osoby „spoza towarzystwa” niechętnie odwiedzają tego typu miejsca – zamiast nich przychodzą stali bywalcy hipsterskich salonów, upodabniając lokal do innych „modnych miejsc”.