Egzamin dojrzałości od lat jest spektakularnym wydarzeniem wiosny i to za sprawą wielu czynników. Co jednak symptomatyczne dla kondycji współczesnej oświaty, pod powłoką ważkości tych uroczystych dni chowa się uśmiechnięte od ucha do ucha oblicze systemowego absurdu.
Matura ujawnia swą fundamentalną groteskowość przede wszystkim na gruncie filozoficznym. Schematyczny test ułożony według z góry narzuconego, jedynego sensownego klucza próbuje przekonywać społeczeństwo o swojej znacznie istotniejszej roli. Sprawdzian nie tyle wiedzy, ile wiedzy na temat tego, jak skutecznie rozwiązywać szablonowe testy, pretenduje do miana egzaminu dojrzałości. Kompilacja kliszowych łamigłówek opartych na ograniczonej kulturową, społeczną i polityczną teraźniejszością ogólnej narracji udaje najbardziej kluczowy dokument w całym dorosłym życiu.
Maturalny absurd można dostrzec również w czysto technicznej naturze testu
Matura nie sprawdza wiedzy praktycznej, nie jest również próbą sprawdzenia wiedzy teoretycznej. Do tego pierwszego projektu potrzeba bowiem konfrontacji z rzeczywistością, na co nie stać żadnej komisji edukacyjnej. Do tego drugiego przedsięwzięcia potrzeba natomiast stymulacji kreatywności, zachęcenia do konstrukcji własnych idei lub reinterpretacji czyichś, a taka brawurowość ma szansę zaistnieć jedynie na kartach maturalnego brudnopisu.
Nie chodzi tu o pragmatyczność, a raczej silącą się na obiektywizm merytoryczną ciasnotę. Owa techniczność objawia się przede wszystkim w obsesyjnej punktacji, fetyszu przytoczonego już klucza odpowiedzi, nagradzaniu schematyzmu wniosków. Techniczność maturalna produkuje zatem przyszłe humanoidy – naturalnie zautomatyzowane byty nauczone nieświadomej egzystencji pełnej nieświadomych wyborów.
Matura jest tragikomiczna również przez swoją władczą żądzę narzucania woli
To egzamin, który przemocą przekonuje uczniów do wywyższania jednych przedmiotów wiedzy nad inne, do celebrowania jednych idei i negowania innych. Obowiązkowość znajomości konkretnych problematyk, przy jednoczesnym frywolnym traktowaniu innych, konstruuje paradoksalny, monstrualny twór – wiedzę zrodzoną z przymusu, a nie z żądzy poznania. Rezultatem tej strategii jest poznanie naskórkowe: powstające jako produkt uboczny obligatoryjności, która winna zawsze być przeciwieństwem intelektualnej ciekawości.
Wreszcie, matura zdaje się absurdalną konkluzją do purnonsensownego projektu systemu edukacji. To nielogicznie logiczne podsumowanie nastu lat spędzonych na przyswajaniu treściowych klisz, ograniczonych płaską wyobraźnią teoretyków i praktyków edukacyjnych banałów, z których znajomości uczniowie są regularnie rozliczani. W pewnym sensie matura jest zarazem jedynym sensownym zamknięciem nonsensu szkolnictwa. Przypomina puentę typowego skeczu Monty Pythona, która zawsze musi być równie (lub nawet bardziej) irracjonalna jak cały gag.