Nothing, czyli szykuje się coś wielkiego

Nothing z jednej strony brzmi jak żart, z drugiej jednak wydaje się śmiertelnie poważną sprawą. Niby Nic, a od kilku tygodni rozgrzewa dyskusje między miłośnikami technologii. Czy projekt Carla Peia będzie konkurencją dla Androida i iOS-a? A może raczej powalczy z Apple'em, Samsungiem i wrastającymi za Chińskim Murem gigantami? Na razie trudno o jednoznaczne odpowiedzi, choć w pewnym sensie można je ekstrapolować... Tylko czy aby na pewno? Gdyby poczynania Peia były jakkolwiek przewidywalne, nie moglibyśmy przecież mówić o niczym, czego dotąd świat nie widział. Jak sami widzicie – temat jest dość zagmatwany, co z pewnością dodaje Nothing uroku. Warto więc przyjrzeć się wszystkiemu, co – jak dotąd – zdradził już chiński przedsiębiorca lub jego współpracownicy.

Cudowne dziecko wyfrunęło z gniazda

Carl Pei
Carl Pei, fot. Nothing

Carl Pei ma ciekawą historię, która bez wątpienia wpłynęła na postrzeganie przez niego biznesu i relacji z konsumentami. Młody przedsiębiorca urodził się w Pekinie, ale trudno nazwać go Chińczykiem. Jego rodzina na początku lat 90. wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, a następnie przeniosła się do Szwecji. To te dwa kraje ukształtowały małego Carla i dały mu możliwość wypłynięcia na szerokie wody. To w Sztokholmie studiował ekonomię, w 2010 roku miał dzięki temu możliwość stażu w Nokii. Jako fan Meizu zabłysnął natomiast w sieci, przykuwając uwagę marki na tyle, że w 2011 zatrudniła go w dziale marketingu.

Wtedy też rzucił studia i przeniósł się do Hongkongu, a następnie przekroczył granicę regionu autonomicznego i – co tu dużo mówić – wrócił do domu. Jego kariera w Delcie Rzeki Perłowej rozwijała się błyskawicznie. Mając dwadzieścia dwa lata, Pei przebierał w ofertach. Szybko opuścił Meizu, przenosząc się do OPPO. Tam natomiast rozwinął się pod skrzydłami Pete'a Lau. Jako protegowany legendy chińskiego przemysłu technologicznego sam rósł wraz z jego reputacją. W 2013, w wieku zaledwie 24 lat, wraz z Lau założył natomiast firmę OnePlus.

Jak mówił w późniejszych wywiadach – a udzielał ich sporo, młodym przedsiębiorcą szybko bowiem zainteresowały się biznesowe media – impulsem do założenia OnePlus była chęć stworzenia telefonów, których na rynku nie było. Takich, które odpowiadałyby jego oczekiwaniom w pełni. Nieoczekiwanie jednak opuścił pokład firmy w połowie ubiegłego roku, z miejsca zapowiadając, że niebawem powróci. I tak właśnie zrobił 27 stycznia 2021.

Nothing stało się faktem, choć nic z tego nie wynikło

Nothing
Fot. Nothing

Zajawki, zajawki, zajawki. Aura tajemniczości wokół Nothing była przez Peia sukcesywnie budowana, ale nawet oficjalne ogłoszenie powstania nowej firmy i wyjawienie światu jej enigmatycznej – choć dla niektórych czysto żartobliwej – nazwy nie zmieniło sposobu komunikacji. Można wręcz odnieść wrażenie, że ta iście demiurgiczna pozycja doskonale pasuje młodemu przedsiębiorcy. Nie mając nomen omen nic do stracenia, kreuje futurystyczne, zahaczające wręcz o technoutopię wizje. Tyle że już to gdzieś widzieliśmy.

Łatwo jest coś zrobić, zwłaszcza jeśli robiłeś to już wcześniej. Jak każdą dobrą rzecz, to zaczynamy jednak od zera […] Przemyśleliśmy wszystko od podstaw: co i jak robimy oraz co z tego wychodzi. Zrestartowaliśmy innowacyjność. Zaczynamy od naciśnięcia przycisku, śmiało stwierdzając: to, co masz na wyciągnięcie ręki, nie jest warte sięgania – wiemy to, ponieważ próbowaliśmy zapuścić się trochę dalej i przychodzimy z Niczym.

– tekst z intra przedstawiającego nową firmę Carla Peia

Powołaniu do życia nowej firmy towarzyszyło też wezwanie inwestorskie i tu bez wątpienia trzeba odtrąbić pierwszy sukces Nothing. Przedsiębiorstwo wzbudziło spore zainteresowanie – wystarczył tydzień, by Pei zebrał na rozwój projektu 22 000 000 (słownie: dwadzieścia dwa miliony) dolarów. Wśród tych, którzy włożyli w nie swoje pieniądze, są między innymi Steve Huffman (CEO Reddita), Kevin Lin (współtwórca Twitcha) czy Google. Ten ostatni podmiot przekazał zresztą Peiowi okrągłych 15 000 000. Co warte podkreślenia: w momencie, gdy Nothing wciąż nie pokazało... niczego.

Sytuacja rozwija się błyskawicznie, a Nothing rośnie – choć na razie to tylko pompowanie balonika

Głośnik OD-11, OD-11, Teenage Engineering
Szwedzki klasyk – minimalistyczny głośnik OD-11, fot. Teenage Engineering

Mając w pamięci impuls, jaki spowodował, że Pei założył wraz z Lau firmę OnePlus, po Nothing można było się spodziewać podobnego, prokonsumenckiego podejścia. Wszystko to jednak podane zostało w gęstym sosie o smaku technologiczno-futurystycznym. Nie sposób nie porównać poczynań Peia z doskonale udokumentowanym budowaniem marki... Apple. O produktach tej firmy można wiele powiedzieć, a rzesze jej fanów nie są mniejsze od tabunów krytyków. Wszyscy jednak wiemy, że dziś to nie tyle marka, ile pewien styl życia. Dokładnie to samo wrażenie, ale w zdecydowanie mocniej wybiegające myślami do świata przyszłości, wytwarza dziś Carl Pei.

Chińczyk robi to dobrze – myślę, że może nawet lepiej niż swego czasu Steve Jobs. Pozycja, z której startuje, jest jednak nieporównywalnie gorsza od słynnego cudotwórcy w czarnym golfie. Pei zdaje się jednak mieć tego świadomość i bardzo rozważnie stawiać kroki. Między innymi dlatego na pierwsze informacje o rzeczywistych działaniach Nothing przyszło nam poczekać ponad dwa tygodnie! Wielkie słowa o technologicznym, nakierowanym na odbiorcę ekosystemie rozbudzały w tym czasie fantazję i wszczynały dyskusje. Ekosystem, czyli co? Nowy system operacyjny czy jedynie doskonale zgrane ze sobą gadżety?

W międzyczasie Nothing zdążyło wchłonąć firmę Essential, która ledwie rozpoczęła swoją przygodę z produkcją smartfonów. Chwilę później losy nowego projektu splotły się ze szwedzkim Teenage Engineering. Specjaliści od dźwięku wsparli Peia w jego intrygującym przedsięwzięciu. Nie do końca wiadomo, jaką rolę odgrywa tu Jesper Kouthoofd – założyciel i CEO TE. Wiadomo natomiast, że Thomas Howard (wiceprezes tamtej firmy), został szefem działu designu w Nothing. Już na starcie możemy się więc spodziewać minimalizmu i ciekawego wzornictwa, ale to wciąż za mało. Niewiele później dowiedzieliśmy się także, że pierwszym produktem Nothing będą... bezprzewodowe słuchawki.

Kapiszon czy badanie rynku?

Słuchawka bezprzewodowa, Concept 1, Nothing
Słuchawka bezprzewodowa Concept 1, fot. Nothing

Jak na szumne zapowiedzi kreowania nowej rzeczywistości, wybór akurat tego produktu może dziwić. Słuchawki bezprzewodowe oferują obecnie dosłownie wszystkie marki produkujące smartfony. Nawet te niszowe. Trudno też oczekiwać, by Concept 1 miały okazać się przystępne cenowo. Po pierwsze w projekcie maczają palce ludzie z Teenage Engineering, a więc jakość wychodzi na pierwszy plan. Po drugie atmosfera nowego wielkiego otwarcia sprzyja kreowaniu aury ekskluzywności. Mamy więc wyrastającą z Niczego konkurencję dla Apple'a. Tak przynajmniej zdaje się na tym etapie.

Otwartym pozostaje jednak pytanie, czy Nothing to tylko nowa marka, która wypuści szeroką gamę dzielących jednolite oprogramowanie produktów, czy kryje się za nią tym coś więcej. Trochę więcej na temat wizji projektu zdradzili w rozmowie z "Wallpaper*" Thomas Howard i Jesper Kouthoofd. Jak mówią Szwedzi, Concept 1 to element radykalnego, choć dalekiego od realizacji produktu. Rzeczą, którą Nothing stawia na pierwszym miejscu, jest inżynieria. Nie chodzi o produkowanie kolejnych gadżetów, lecz stworzenie otwartego i zunifikowanego ekosystemu, który uczyni korzystanie z rzeczy prostszym i wręcz naturalnym.

Celem jest zatem uporządkowanie coraz mocniej żyjącego w sieci świata. Howard podkreśla jednak, że jest to wizja, której realizacja wymaga dwudziestu czy nawet trzydziestu lat. Wątpliwe natomiast, by inwestorzy i – co ważniejsze – konsumenci chcieli aż tyle czekać. Kluczowe będzie zatem tworzenie kolejnych, kompatybilnych ze sobą urządzeń. Pierwsze z nich ma zadebiutować w ciągu najbliższych miesięcy. Nikt jednak nie wie, kiedy otrzymamy kolejne – a jeśli, to czy znajdą wystarczająco wielu nabywców, by projekt w ogóle wart był rozwoju. Pomysł Carla Peia mimo to intryguje – choć patrząc też z drugiej, nieco mroczniejszej strony technoutopii, może też przerażać.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.