News will be here
Czym jest Quibi i dlaczego startuje u progu kryzysu?

Już we wstępie udało mi się odpowiedzieć na przynajmniej część tytułowych pytań – Quibi to nowy serwis streamingowy. Netflix, Disney+ czy nawet Prime Video Amazona mogą jednak spać spokojnie. Na razie! Quibi oferuje bowiem coś, co z jednej strony nie jest bezpośrednią próbą zaistnienia w starciu branżowych gigantów; z drugiej zaś, przy odpowiednio bogatej ofercie, mogłoby ich roznieść w drobny mak... Tak się jednak nie stanie, bo nie po to ten serwis powstał, ale od początku.

Od Disneya po rewolucję

Jeffrey Katzenberg, fot. Oscars.org
Jeffrey Katzenberg, fot. Oscars.org

Wytwórnia Walta Disneya to dziś największy z gigantów w całej branży rozrywkowej. Dominująca pozycja nie sprzyja natomiast innowacjom, co zresztą widać. Disney dopiero niedawno wystartował ze swoim własnym serwisem streamingowym, który oczywiście przepełniają hity, choć start i tak można uznać za tylko częściowo udany. W jakimś sensie Disney miał jednak swój udział w powstaniu Quibi... Jego twórcą jest bowiem Jeffrey Katzenberg – jeden z najważniejszych ludzi Disneya na przełomie lat 80. i 90. XX wieku oraz współtwórca kultowego studia DreamWorks Animation. O jego ego oraz łaknieniu uwagi i laurów w Hollywood krąży niejedna legenda, co zresztą może być jednym z powodów tak pewnego wejścia na niepewny rynek.

O Quibi po raz pierwszy usłyszeliśmy pod koniec 2018 roku. Było to niedługo po tym, jak Katzenberg opuścił DreamWorks i szukał nowego wyzwania. W międzyczasie zaangażował się on w projekt WndrCo "wymyślający telewizję na nowo", ale Szybkie Kęsy zdają się zdecydowanie lepszym pomysłem. Tak, Quibi to skrót od Quick Bites i w gruncie rzeczy już w samej nazwie uchwycona została istota jego pomysłu.

Nie więcej niż 10 minut – tak działa Quibi

Podstawowym założeniem Quibi jest ukierunkowanie produktu na młodego, żyjącego dynamicznie i konsumującego masową popkulturę odbiorcę. Pod tym względem serwis zdaje się nawet bliższy Snapchatowi czy TikTokowi niż serwisom streamingowym. Innowacja tkwi w połączeniu tych branż i zaserwowaniu mocnych dawek popkultury żyjącym szybko odbiorcom. Niezależnie od długości sezonu, odcinki stworzonych na tę platformę seriali nie będą zatem przekraczać dziesięciu minut. Uznano bowiem, że to idealna dawka, by skonsumować nieco treści gdziekolwiek – w kolejce, w autobusie, w trakcie przerwy. Wszędzie tam, gdzie mamy ze sobą smartfona.

Ograniczenie zasięgu do smartfonów to kolejna cecha wyróżniająca ten projekt. Podczas gdy przedstawiciele streamingowych gigantów oferują nam dostęp do treści na niemal każdy możliwy sposób; od smartfona, poprzez komputery czy laptopy, a na SmartTV kończąc; Quibi nie chce totalnej ekspansji. Co więcej, przy produkcjach skierowanych na tę platformę dużą wagę przywiązano nawet do tego, by nie ograniczać odbiorcom wyboru w kwestii sposobu oglądania.

Naturalnie można uzyskać szeroki kadr, obracając telefon, ale nawet w pionowym układzie nie stracimy zbyt wiele. Jak to możliwe? Otóż tytuły dedykowane Quibi najwyraźniej kręcone i montowane są dwukrotnie. Nie jest bowiem tak, że pionowy układ obcina nam boki kadrów lub skaluje obraz, by upchnąć w kadrze wszystko. Druga opcja z miejsca odpada. Kiedy natomiast dochodzi do pierwszej, mamy do czynienia z przemyślanym przez twórców zbliżeniem. Zdarzają się także smaczki, jak dwa różne ujęcia, które zmieniają się w zależności od tego, jak trzymamy telefon. Pod względem technicznym mamy więc rozwiązanie wyjątkowe i intrygujące.

Quick Bites. Big Stories – przeciwieństwo binge-watchingu?

Demonstracja różnych form oglądania Quibi
Demonstracja różnych form oglądania Quibi

Hasło reklamujące Quibi jest proste, ale w dosadny sposób odzwierciedla założenia Katzenberga. Dziesięciominutowe odcinki oczywiście można oglądać jeden po drugim, ale nie w tym rzecz. W krótkich formach zawarte będą bowiem treści, które zwyczajnie będziemy chcieli sobie dawkować. Nie chodzi zatem o uproszczenia i tworzenie banalnych programów dla niewymagającego odbiorcy. Chodzi o zmianę sposobu myślenia o konsumpcji filmów – ale niekoniecznie myślenia o ich jakości. Już sam fakt, że poszczególne sceny zmieniają się w zależności od ułożenia telefonu, doskonale podkreśla dbałość o detale. Pytanie tylko, czy jakość wystarczy, by przekonać widownię do wykupienia kolejnej subskrypcji...

Na razie biblioteka Quibi (swoją drogą całkiem fajnie zaprojektowana) nie ujmuje widowni swymi zasobami. Jest tam już kilka tytułów, które mogą wpaść w oko, ale raczej próżno szukać tu filmowych uniesień. W planach jest co prawda kilka seriali, nad którymi pracują ponoć Steven Spielberg; bracia Russo czy Steven Soderbergh, ale na nie przyjdzie nam trochę poczekać. Póki co, serwis stawia raczej na kilka produkcji z rozpoznawalnymi twarzami oraz wyjątkowo długi darmowy okres próbny.

Każdy, kto założy konto w Quibi do 30 kwietnia, będzie mógł korzystać z serwisu za darmo przez 90 dni.

Po tym czasie przyjdzie nam jednak płacić od 21 do 33 złotych miesięcznie (4,99 $ w pakiecie z reklamami lub 7,99 $ bez nich). To dość wygórowana cena, skoro za podobne pieniądze możemy zyskać dostęp do HBO Go czy Netflixa. I tu właśnie pojawia się pytanie, czy aby na pewno start w tak dramatycznym okresie ma sens. Oczywiście ludzie siedzący teraz w domach są świetną grupą docelową, ale czy aby na pewno uda się ich przekonać do pozostania z Quibi po okresie próbnym? Na pewno nie przy takiej zasobności biblioteki, ale tu trzeba już liczyć na jej rychłe poszerzenie.

Z rzeczy istotniejszych warto też wspomnieć fakt, że choć aplikacja dostępna jest globalnie, na razie treści dostępne są jedynie po angielsku (z opcją hiszpańskich napisów). Najwyraźniej rynkiem docelowym dla Katzenberga są więc Stany Zjednoczone, zatem pozostaje się cieszyć, że poza wersję na iOS przygotowano także apkę na Androida.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here