News will be here
Kobayashi zgarnia Złotego Orła. Polacy? Odbicie od dna

Ten sezon daleki jest od wielkich nadziei, co niestety w pełni potwierdziło się podczas 70. Turnieju Czterech Skoczni. Po raz pierwszy od sezonu 2015/16 żaden z biało-czerwonych nie znalazł się nawet w czołowej dziesiątce. Kobayashi zdominował natomiast turniej i był nawet bliski, by ponownie wygrać wszystkie cztery konkursy, zapisując się w annałach skoków narciarskich.

Po kiepskim początku sezonu, kiedy nasi kompletnie nie mogli odnaleźć formy, wydawało się, że przynajmniej lider kadry, Kamil Stoch, będzie skakać zgodnie z oczekiwaniami. Trzecie miejsce w Klingenthal napełniło serca kibiców optymizmem. Niestety potem było coraz gorzej. W Oberstdorfie Stoch nie wszedł do drugiej serii. Tam zresztą znalazło się miejsce tylko dla Dawida Kubackiego, który skończył zawody na dwudziestym ósmym miejscu.

Niesamowitą drugą próbą popisał się za to Ryōyū Kobayashi

Skok na odległość stu czterdziestu jeden metrów umożliwił mu wygranie zawodów pomimo piątego miejsca na półmetku rywalizacji. Już po pierwszym konkursie znacznie zmalały natomiast szanse na niemieckie zwycięstwo w turnieju. Karl Geiger był dopiero piąty, a Markus Eisenbichler siódmy. Co prawda pierwszy tracił do lidera jedynie 6,1 punktu, ale drugi już ponad 20 punktów.

Eisenbichler zaczął wybudzać się z zimowego snu w trakcie noworocznego konkursu w Garmisch-Partenkirchen. Pytanie jednak, czy nie troszkę za późno? Tym bardziej że – choć tylko o 0,2 punktu w kontekście całego konkursu – ponownie lepszy okazał się Ryōyū Kobayashi. Wygrał po raz drugi, a Niemiec w żaden sposób nie zniwelował straty do świetnie skaczącego Japończyka.

Nieco lepiej w Ga-Pa spisali się natomiast Polacy. Piotr Żyła zajął jedenaste miejsce, a Jakub Wolny dwudzieste trzecie. Tym razem Kubacki uplasował się na trzydziestej dziewiątej pozycji, a Stoch dopiero na czterdziestej siódmej. W tym momencie coraz więcej wskazywało na wycofanie się lidera polskiej kadry z turnieju. Kolejny był jednak Innsbruck – jedna z jego ulubionych skoczni. Nic więc dziwnego, że chciał jeszcze spróbować powalczyć. Niestety oddał tam tak krótki skok w kwalifikacjach, że w ogóle nie dostał się do konkursu. Wtedy zapadła już ostateczna decyzja.

Ze względu na złe warunki atmosferyczne ostatecznie zawodów nie udało się przeprowadzić i po raz drugi w historii przeniesiono je do Bischofshofen, gdzie zdecydowano się rozegrać dwa konkursy. Co ciekawe, ze względu na wcześniej ustalony terminarz Pucharu Świata, w weekend przypadający po finale imprezy także w Bischofshofen zaplanowano jeszcze jeden konkurs indywidualny i jeden drużynowy.

W pierwszej serii austriackiego konkursu fenomenalny skok oddał Marius Lindvik – sto trzydzieści siedem i pół metra. Norweg, dotychczas dwukrotnie czwarty, zgłosił tym samym swój akces do walki o Złotego Orła. Kobayashi skoczył pół metra krócej, ale Lindvik skakał w trudniejszych warunkach. W drugiej serii w podobnych warunkach Norweg skoczył o dwa metry krócej, a Kobayashi – w jeszcze nieznacznie trudniejszych – wyrównał jego próbę z pierwszej serii i wygrał po raz trzeci na turnieju.

Wszyscy zaczęli zadawać sobie pytanie: czy Ryōyū Kobayashi będzie pierwszym zawodnikiem, który wygra wszystkie konkursy na dwóch Turniejach Czterech Skoczni?

Turniej Czterech Skoczni 2021/22, FIS
Ostateczna klasyfikacja Turnieju Czterech Skoczni 2021/22, fot. FIS

Ostatni konkurs nie poszedł jednak po jego myśli. Dwie próby po sto trzydzieści trzy i pół metra nie zbliżyły go nawet do czwartek zwycięstwa. Zajął piąte miejsce za swoim kolegą z reprezentacji Yukiyą Satō, a pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata odniósł Daniel Huber. Złotego Orła, z przewagą 24,2 punktu nad Lindvikiem, zapewnił sobie jednak Kobayashi, a podium uzupełnił kolejny Norweg – Halvor Egner Granerud. Podczas zawodów w Oberstdorfie i drugiego konkursu w Bischofshofen był on drugi, a w pierwszym konkursie w Bischofshofen zajął trzecie miejsce.

Co ważne, regularnie punkty zaczęli zdobywać Polacy

Piotr Żyła kończył rozstrzygające o losach 70. Turnieju Czterech Skoczni zmagania kolejno na osiemnastym i trzynastym miejscu, a Dawid Kubacki był wówczas dwudziesty pierwszy i dwudziesty siódmy. Jakub Wolny jeszcze raz zdołał zakwalifikować się do drugiej serii, ale zajął tam trzydzieste miejsce. Żyła w konkursie już po TCS zajął natomiast najlepsze w tym sezonie, siódme miejsce. Kubacki ponownie ukończył te zawody na dwudziestej siódmej pozycji.

Z kolei drużynowo Polacy zajęli w Bischofshofen miejsce piąte i zdecydowanie prezentowali się lepiej niż indywidualnie. W najbliższy weekend w Zakopanem do startów ma natomiast wrócić Kamil Stoch. Jest zatem w końcu światełko w tunelu. Forma naszych skoczków powoli rośnie i się stabilizuje, ale czy to wystarczy, żeby z Pekinu przywieźć choć jeden medal w skokach?

O to będzie bardzo trudno. Konkurencja na razie jest naprawdę mocna. Trzeba jednak podkreślić, że ostatni raz bez olimpijskiego medalu w skokach Polacy wrócili z Turynu – w 2006 roku. W drużynie jest aktualny mistrz świata ze skoczni normalnej (Żyła) i obrońca złotego medalu na igrzyskach (Stoch). Drużynowo Polacy będą natomiast bronić brązowego medalu.

Kamil Jabłczyński

Kamil Jabłczyński

Redaktor warszawa.naszemiasto.pl, z EXU współpracuje od 2019 roku. Interesuje się tematyką miejską, ale nie tylko warszawską. Lubi porównywać stolicę Polski z innymi miastami – przyglądać się zmianom infrastrukturalnym, komunikacyjnym i urbanizacyjnym. Obserwuje co, gdzie i dlaczego się buduje. Oprócz tego lubi podróże małe i duże, ale też sport, film oraz muzykę. Stara się jednak nie ograniczać w tematyce swoich tekstów.
News will be here