Szaleństwo a sztuka

Co możemy powiedzieć o szaleństwie? W 1960 roku kontrowersyjny węgierski psychiatra Theodore Szasz stwierdził, że "choroba psychiczna nie istnieje". Dwanaście lat później dwójka francuskich filozofów Gilles Deleuze oraz Felix Guattari w napisanym wspólnie "Anty-Edypie" przekonywali, że "przechadzka schizofrenika to lepszy model niż neurotyk leżący na kozetce".

Od tego czasu cała rzesza myślicieli kontrkulturowych w mniej lub bardziej radykalny sposób próbowała zdekonstruować społeczno-polityczną renomę obłędu, często wieńcząc te wywody tezami o mistycznym, artystycznie nieposkromionym potencjale niesprawiedliwie, który skrywa napiętnowane kulturowo szaleństwo.

Obecnie jesteśmy w znacznie bardziej komfortowej sytuacji niż wspomniana trójka autorów i możemy pozwolić sobie na rekapitulację narracji obłędu, która tworzyła kulturę przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Taka, nawet dość pobieżna, analiza generuje całkiem jasny wniosek. Mianowicie, pierwiastek szaleństwa okazuje się jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym z budulców nowoczesnej sztuki.

Najistotniejsze figury popkultury ubiegłych dekad nosiły w sobie (zdiagnozowaną bądź nie) cząstkę szaleństwa

Antonin Artaud - film dokumentalny

Osobowości takie jak Salvador Dali, Brian Wilson, Leonora Carrington, Syd Barrett, Philip K. Dick czy Daniel Johnston oraz wielu im podobnych dokonywali rzeczy wielkich i nietuzinkowych, być może również właśnie przez swoje wyalienowanie od społecznej normatywności.

Idąc wspomnianym wcześniej tropem deleuze’ańsko-guattariańskim, stereotypowa postać szaleńca jest w istocie archetypem człowieka absolutnie wolnego. Kogoś, kto nie poddaje się więzom kodów kulturowych kolonizujących masową wyobraźnię od zarania dziejów. Kogoś, kto ignoruje kapitalistyczne wartości, ponieważ zupełnie nie myśli w kategoriach konsumpcjonistycznych. Wreszcie kogoś forsującego rozmaite przekroczenia ram rzeczywistości, nieujarzmione przez bezpieczną, zdroworozsądkową rutynę.

Odwołując się do Carla Junga (notabene najpierw wielkiego ucznia Freuda, a następnie jego wielkiego konkurenta na polu psychoanalizy), moglibyśmy też stwierdzić, że owe zmarginalizowane społecznie szaleństwo to tak naprawdę niezrozumiały przez uwięzione w banale racjonalizmu masy, rodzaj oświeconego mistycyzmu.

Słynna przemowa Philipa K. Dicka

Szwajcarski psychiatra w swojej (nie)sławnej “Czerwonej księdze” interpretuje przypominające schizofreniczne fantasmagorie stany wizyjne jako spirytualne objawienia, swoistą gnozę możliwą do osiągnięcia jedynie przez wybrane jednostki.

Inny wielki myśliciel oraz twórca - Antoni Artaud (do którego odwołują się zresztą Deleuze oraz Guattari) uznawał swoje zdiagnozowane problemy psychiczne za święte męczeństwo, mylnie odbierane przez medycynę jako chorobę umysłową. Pod koniec życia, ten wybitny literat, teoretyk oraz praktyk nowoczesnego teatru zaczął nawet posługiwać się zupełnie obcym, wymyślonym przez siebie samego językiem. Ta nowomowa, która dla świata zewnętrznego była tylko dowodem na postęp jego ciężkiego schorzenia, dla niego była narzędziem do wyrażania tego, co niewyrażalne. W owej neologizmującej paplaninie wyrażała się esencja idei szaleństwa wykładanej przez przytoczonych wcześniej rewizjonistów. Artaudowskie słowa były w pewnym momencie niezrozumiałym bełkotem, tzn. materializacją negatywnego, społecznego imago obłędu, natomiast pod tą nonsensowną powierzchnią kryło się coś jeszcze - transgresyjny gest artysty, który w poszukiwaniu skrajnej unikalności rezygnuje z wartości, które ogół społeczeństwa bierze za pewnik (w tym wypadku językową klarowność).

Kronika kultury i sztuki jest więc w pewnym sensie złożoną opowieścią o mniejszym lub większym szaleństwie.

Brian Wilson śpiewa swój legendarny utwór

Osobowości nieprzystające do standardowych oczekiwań ogółu bardzo często popełniały dzieła ponadczasowe, wybijające się ponad przeciętność celebrowaną przez ów ogół.

Być może opinia Szasza o fikcyjności choroby psychicznej jest tylko prowokacyjną przesadą, a schizofreniczne metafory Deleuze’a i Guattariego należy uznać jedynie za grę konwencją kontynentalnej filozofii. Jednakże na pewno powinniśmy nauczyć się od psychiatrycznych rewizjonistów jednej rzeczy - zmiany perspektywy. Lektura dzieł wspomnianych teoretyków oraz tekstów kultury niektórych wymienionych w niniejszym artykule artystów pozwala nieco inaczej rozłożyć dyskursywne akcenty. Wystarczy kilka akapitów Deleuze’a zaprawionych złotymi myślami Artauda, by zdać sobie sprawę z tego, że powszechnie rozumiany koncept szaleństwa nie jest wyczerpującą eksplikacją, a truistyczną etykietą. Gdy już się oswoimy z tą refleksją, może okazać się, że faktycznie prawdziwymi szaleńcami są reprezentanci “zdrowej” większości, bezmyślnie akceptujący odgórnie narzucane prawa i obowiązki.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling