Męskość jest dziś ideą srogo poturbowaną przez społeczno-kulturowe dziedzictwo. To wytarty archetyp wielokrotnie skompromitowany, zarówno przez narrację konserwatywno-tradycjonalistyczną, jak i wszelkie ideologie liberalne oraz progresywne.
Właściwie nie da się pisać na ten temat tak, by nie narazić się w najlepszym wypadku na śmieszność, a w najgorszym na żonglerkę frazesami. Warto jednak podjąć ryzyko i mimo wszystko dotknąć absolutnie przeterminowanej koncepcji. Choćby po to, by stawić opór uwodzącym naszą świadomość mitom. Mitom podwójnym, bo zupełnie unikalnym dla dwóch głównych frakcji, które niezmiennie definiują męskość na własne sposoby, jak gdyby nie nudziła ich ta jałowa dyskusja.
Zarówno myśl konserwatywna, jak i progresywna mniej lub bardziej świadomie wplątane są bowiem w lepką pajęczynę postmodernizmu. Konserwatyści się tego wstydzą, natomiast liberałowie obyczajowi nie potrafią tego wykorzystać. Jednak oba fronty wojny kulturowej są w istocie elementami tej samej układanki – symbiotycznymi bytami karmiącymi siebie nawzajem umownym antagonizmem.
Męskość konserwatywna
Uczestnicy Marszu Niepodległości, degustatorzy memów o Samcach Alfa, a także teoretycy i praktycy teorii “Red Pill” żyją zapętleni w nieustannym ciągu tożsamościowej autonegacji. Męskość funkcjonująca w ich kolektywnej świadomości, a właściwie jej obraz, jaki kreują, jest z natury autodestrukcyjny. Tragizm wizji silnego, brutalnego, dominującego mężczyzny nowego wieku polega na niemożności wyjścia poza intertekstualność. Ta patriarchalna fantazja, która wierzy we własny, sztywny tradycjonalizm, by zaistnieć, potrzebuje energii wytwarzanej przez każdą naturalnie antykonserwatywną ideę – remiks, recykling, pastisz.
Mityczny powrót do normalności w kontekście debat na temat esencji męskości jest w gruncie rzeczy apoteozą ponowoczesnej nienormalności. Obecnie, żeby wykreować własną postać uniwersalnego silnego mężczyzny, jednostka jest zmuszona do samplowania przeszłych wzorców. Bierze szczyptę posągowości starożytnych wojowników, sporą dawkę szowinizmu wczesnego Bonda, odrobinę szorstkiej charyzmy prawicowych polityków i ozdabia ten personalny kolaż bon motami instagramowych oraz twitterowych guru maczyzmu.
Gdy uda jej się spłodzić osobistego Frankensteina maskulinizmu, to już nie ma większego wyboru i zaczyna funkcjonować w absurdalnym kole. Nowopowstała, tradycjonalistyczna idea zjada swój ogon, ponieważ egzystuje wyłącznie dzięki postmodernistycznemu melanżowi relatywizmów, którym się jednocześnie głośno sprzeciwia. Tymczasem środowisko obrońców praw mężczyzn funkcjonujące pod banderą tzw. “Czerwonej Pigułki” uparcie forsuje antypostmodernistyczną (a przy tym oczywiście antyfeministyczną) narrację.
W tym ujęciu męskość nie istnieje jednak bez popularnych mitów kultury
Środowisko to bowiem niezwykle zawzięcie nawiązuje do nich, przede wszystkim do słynnego “Matrixa”. Z kolei naczelny, niezwykle medialny krytyk relatywizmu i mistrz zdesperowanych, młodych mężczyzn, Jordan Peterson, jest równocześnie zachłyśnięty myślą Carla Junga – filozofa i psychoanalityka, który całe życie oddawał się subiektywnemu, frywolnemu układaniu puzzli z konceptualnych strzępków kultury Bliskiego Wschodu oraz Zachodu.
Ludzie tacy jak Jordan Peterson czy Andrew Tate, a także ich odbiorcy oraz kontynuatorzy codziennie represjonują swój osobisty tragizm. Pragną stawiać bezwzględne wykrzykniki, lecz wypierają ze świadomości fakt, iż nie są w stanie uciec od względności źródeł swojej ideologii. Myliłby się jednak ten, kto stwierdzi, że obóz progresywny jest zupełnie wolny od przytoczonych, dramatycznych paradoksów.
Liberalny klub również charakteryzują pomysły naszpikowane absurdalnymi sprzecznościami
Propagatorów progresywnej męskości od konserwatystów odróżnia śmiałość w celebrowaniu postmodernistycznych fundamentów myśli. Archetyp nowoczesnego, otwartego na otaczającą go rzeczywistość mężczyzny jest ekstrawertycznym odbiciem introwertycznego konceptu “Red Pillowego” maskulinizmu. W przypadku miłośników Jordana Petersona i Andrew Tate’a chaotyczna intertekstualność tworząca męskość XXI wieku istnieje schowana gdzieś w głębokich odmętach alt-prawicowego psyche, a u wyznawców progresywności widać ją na pierwszy rzut oka. Dekoruje bowiem wyraziste slogany i banery. Jednakże, o ile konserwatywna idea męskości nienaturalnie odrzuca swoje korzenie, o tyle progresywna męskość przyjmuje je, lecz nie potrafi ich spożytkować.
Najgłośniejsi oponenci petersonowomowy kreują swoje imago na podstawie filozofii płciowej płynności i niejednoznaczności, lecz robią to w sposób, który tę tożsamościową wieloznaczność tak naprawdę kastruje. Głównonurtowi proponenci progresywnej męskości walczą o prawo mężczyzny do bycia w pewnym sensie niekonwencjonalnym, brawurowo oderwanym od wieloletniego, patriarchalnego modelu. Natomiast, czynią to, wpadając w tę samą pułapkę, co ich oponenci, tzn. posługują się ostatecznie ograniczającymi kategoriami. Analogicznie do konserwatywnej męskości, męskość progresywna bazuje na szufladkach. Różni je od siebie tylko ich zawartość.
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych opinii Slavoja Żiżka była ta na temat filozofii stojącej za społecznością LGBTQ+
Słoweński myśliciel poddał krytyce, jego zdaniem, źle rozłożone akcenty w tęczowej walce kulturowej. Stwierdził, że zamiast skupiać się na pierwszych pięciu literach, wszyscy powinniśmy celebrować pozostający na szarym końcu “plus”. Podobną diagnozę można byłoby postawić podczas analizy koncepcji progresywnej męskości. Przeciwstawianie brunatnej antologii klisz maskulinistycznych kolekcji bardziej kolorowych klisz jest obyczajowym antagonizmem, który nie poszerza wolności jednostki, a raczej jedynie zmienia powierzchowność jej tożsamości.
To ruch lajfstajlowy, polemizujący z teatralnością Samca Alfa przy pomocy wizerunkowego przerysowania Samca Liberalnego. Receptą na konserwatywny, szowinistyczny schematyzm na pewno nie jest progresywny schematyzm popowej polityki tożsamościowej. W jej widowiskowości zagubiło się bowiem znaczenie owego “plusa” – symbolu wieloznaczności, którego naturalnym środowiskiem jest wzmagająca kreatywność ideologiczna otchłań, a nie klarowny panteon nowych wzorców. W kwestii idei męskości należałoby zatem odrzucić zarówno rolę konserwatysty, jak i postać liberalnego reformatora i prawdopodobnie wejść w buty anarchisty.