Niewiele jest w świecie mody pism równie zasłużonych co "Vogue". Między innymi dlatego fakt, że osoby związane z magazynem deklarują chęć walki ze zmianami klimatu, mógł odbić się w branży głośnym echem. Deklarację Vogue Values podpisali na początku grudnia 2019 przedstawiciele dwudziestu sześciu redakcji kultowego pisma. Wśród nich nie zabrakło oczywiście Emanuele'a Farnetiego – redaktora naczelnego "Vogue Italia". Czy to na skutek szoku, w jaki wprawiła go dewastacja Wenecji przez powódź; czy też za sprawą włoskiego temperamentu Farneti szybko jednak uznał, że słowa to za mało.
Odważny krok, istotne przesłanie

Całej winy na temperament zrzucić nie można. Farneti bardzo poważnie wziął sobie do serca zapewnienia kolegów z innych redakcji "Vogue'a", ale też – skądinąd słusznie – zauważył, że trzeba działać... A jako redaktor naczelny topowego pisma modowego nie mógł chyba wymyślić niczego mocniejszego niż rezygnacja ze zdjęć. Swoją decyzję uzasadnił bardzo dosadnie:
Ponad sto pięćdziesiąt zaangażowanych osób. Około dwudziestu lotów i tuziny przejazdów koleją. Do tego czterdzieści samochodów w ciągłej gotowości; sześćdziesiąt przesyłek międzynarodowych. Świecące bez przerwy przez co najmniej dziesięć godzin lampy, częściowo zasilane agregatami prądotwórczymi. Pozostawione resztki żywności z cateringu. Plastik do owijania ubrań. Prąd do ładowania telefonów, kamer. Przyznajemy, że nasza branża daleka jest od prowadzenia zrównoważonego biznesu z troską o środowisko.
– Emanuele Farneti, redaktor naczelny "Vogue Italia"
Wyliczając wszystkie te koszty, Farneti z pełną premedytacją nie mówi o kwestiach finansowych. Budżet jest ważny, ale naczelny włoskiego "Vogue'a" przede wszystkim pokazuje, ile profesjonalne sesje kosztują środowisko. Właśnie dlatego w styczniowym numerze fotografie ustąpiły miejsca rysunkom, szkicom i malunkom.
Styczniowe wydanie "Vogue Italia" to istny wehikuł czasu!

Wątpię, by którykolwiek z obecnych czytelników "Vogue'a" pamiętał te czasy, ale brak zdjęć to dla pisma żadna nowość. Ważny jest jednak kontekst! To jasne, że ukazujący się od schyłku XIX wieku magazyn w pierwszych latach istnienia nie drukował zdjęć. Fotografia wchodziła wówczas na coraz wyższy poziom, prasa codzienna dysponowała nawet odpowiednim sprzętem, by drukować proste grafiki. Te jednak nie miały odpowiedniej jakości, by trafić na łamy pism klasy premium. Sytuację odmienił dopiero rozwój technologii i pokolenie genialnych fotografików. A wszystko zaczęło się od kultowego Edwarda Steichena, który w lipcu 1932 roku trafił na okładkę zamiast grafiki któregoś ze znamienitych artystów tamtych lat. W styczniu 2020 sytuacja się odwróciła.
Decyzja Emanuele'a Farnetiego to odważny, choć zapewne jednorazowy krok. Co jednak ciekawe, zastąpienie fotografii ilustracjami nie wpłynęło na zawartość pisma. Okładki – a jest ich aż siedem – to wykonane przez różnych artystów, różnymi technikami i stylami odpowiedniki standardowych fotografii z tak zwanymi cover girls. Ba, może ze względu na indywidualny styl artystów nie jest to zauważalne na pierwszy rzut oka, ale każda z okładek prezentuje kobiety w kreacjach Gucciego! Niemniej ciekawie jest wewnątrz, gdzie "sesje" z kreacjami topowych marek namalowano, narysowano bądź wykonano za pomocą kolażu. Niezmienne są tu jedynie typowe dla "Vogue'a" opisy.
Oczywiście można powiedzieć, że przecież to niczego nie zmieni
Takie podejście tym bardziej nie przyniesie jednak żadnych efektów, podczas gdy decyzja Emanuele'a Farnetiego może okazać się istotnym impulsem do działania.

Istotą nietypowej formy styczniowego wydania "Vogue Italia" nie są bowiem zaoszczędzone na sesjach pieniądze. Te wspomogą renowację muzeum, biblioteki i centrum kultury należących do weneckiego Fondazione Querini Stampalia, które ucierpiały podczas niedawnej powodzi. Istotą niekonwencjonalnego wydania jest pokazanie, że kreatywność zawsze jest najlepszą drogą, a dla chcącego nie ma nic trudnego. Kwestią otwartą pozostaje natomiast wpływ, jaki "Vogue Italia" wywrze na branżę modową.