Wszystko zaczęło się jeszcze przed I Wojną Światową. Eliasz Klimowicz, niepiśmienny chłop mieszkający w Grzybowszczyźnie nieopodal Krynek, wyzwolił swoją wioskę od nękającego okolicę bandyty. Dodajmy, że dość przypadkowo i nie własnoręcznie.
Potem – zaangażował się w budowę do dziś stojącej cerkiewki, jednak najpierw I wojna, potem niesłychana bieda, a w końcu negatywne nastawienie polskich władz do prawosławia spowodowały, że ta budowa trwała latami. Jednak kult Eliasza, Ilii, wzrósł w międzyczasie do tego stopnia, że w pewnym momencie miejscowi uznali go za proroka. Kościół prawosławny tym stanem nie był rzeczy zachwycony. Opowiadano już o cudach i uzdrowieniach dokonanych przez Ilię czy o objawieniach. Doszło do tego, że prorok przypisał sobie nawet rolę Jezusa. Jego wzorem chciał przeprowadzić sprawiedliwy lud do Nowej Jerozolimy, właśnie – do Wierszalina. Świat jednak cieszył się nową stolicą bardzo krótko. Wybuchła II wojna Światowa. Bardzo już stary Klimowicz zmarł w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Tyle w największym skrócie…

Dziś Wierszalin to polana z chałupką, w której prorok mieszkał i pozostałości z fundamentów świątyni monoteistycznej świata, z symbolami wszystkich religii, w której miano – dziś powiedzielibyśmy – szerzyć ekumenizm. To wszystko w tajemniczym, pełnym duchów lesie, nieopodal szemrzącego strumienia, z dala od cywilizacji.
Do najbliższego przystanku autobusowego jest ponad 5 kilometrów, ale można się zatrzymać w pobliskim pensjonacie. Uprzedzam jednak, że od Góran prowadzi nas – mówiąc delikatnie - droga gruntowa. Samo uroczysko dzięki GPS-owi znaleźć łatwo. Nie bierzcie więc pod uwagę nieaktualnych już opowieści podróżników, którzy w okolicznych lasach się pogubili.
Po drodze do Wierszalina mijamy Supraśl (i tę drogę wybierzcie mimo innej rekomendacji GPS). Piękne, zamożne podbiałostockie miasteczko, kurort, z brukowanymi ulicami, wieloma zabytkami, świetnymi knajpami i – powstałym przed 30 już laty teatrem… Wierszalin.
Legendarną i nagradzaną na całym świecie scenę założyli dramaturg Tadeusz Słobodzianek. Dziś dyrektor warszawskiego Teatru Dramatycznego i – kierujący nią do dziś – aktor i reżyser Piotr Tomaszuk. Siedziba teatru mieści się w pięknym drewnianym domu w centrum miasteczka. Dla niecierpliwych mam rekomendację – możecie zobaczyć w Internecie na stronie Teatru spektakl Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk w reż. Piotra Tomaszuka z m.in. Joanną Kasperek i Maja Ostaszewską.
Jedziemy dalej - droga biegnie przez największy w kraju park krajobrazowy – Puszczy Knyszyńskiej, ze świetnie przygotowanymi szlakami, agroturystyką, hotelami. Sama jazda tą szosą jest niesłychanie odprężająca, gdyż Białostocczyzna jest bardzo piękna.
Na końcu drogi - Krynki, wyjątkowe, bo choć maleńkie to jednak wielkomiejskie, z dwunastoma (tak!) brukowanymi ulicami odbiegającymi od rynku, z wciąż jeszcze wieloma drewnianymi domami, atmosferą końca świata, w sensie geograficznym. Zauważmy, że jedna z owych dwunastu dróg prowadzi do, odległej zaledwie o kilometr, granicy państwa. Kilkanaście kilometrów dalej na południe – legendarne Kruszyniany, stolica polskich Tatarów, o której napiszę więcej innym razem.
Warto się tutaj zatrzymać choćby na świetne jedzenie, Tatarska Jurta prowadzona przez p. Dżennetę Bogdanowicz wydaje (w czasach epidemii) posiłki na wynos, kapuśniak na baraninie był bajeczny, a babka ziemniaczana – nieziemska. Do popicia – kompot z rokitnika. Z Kruszynian drogą biegnącą przy granicznej Świsłoczy jedziemy na południe. Mijając ładną wieś Chomontowce, z ciekawą drewnianą architekturą i z atmosferą jeszcze odleglejszego końca świata, potem Bobrowniki, z których można wrócić do Białegostoku. Ale namawiałbym na wydłużenie tej wycieczki o kolejne wioski leżące wzdłuż granicy – Gobiaty, Świsłoczany czy szczególnie ładne Mostowlany.

Po drodze mijamy tory kolejowe, niegdyś łączące Wołkowysk i Baranowicze (oraz Moskwę!) z Warszawą. Dziś zardzewiałe, zarośnięte krzewami, z opuszczonymi stacyjkami w Zubkach czy Straszewie, w których ostatni podróżni pojawili się 20 lat temu. Zwiedzanie opuszczonych stacji kolejowych jest bez wątpienia ekscentryczne, ale a nuż trafi się ktoś nostalgiczny, jak piszący te słowa… Warto może dodać, że nie jest tak, że te przygraniczne wioski są opuszczone. Przeciwnie, bo – choć mało kto już zajmuje się rolnictwem i pozostało jeszcze trochę chatynek z dożywającymi swoich lat staruszkami, to wiele domków – jak zauważyłem – jest zadbanych, obitych sidingiem i należą jak sądzę do mieszkańców Białegostoku a nawet Warszawy, którzy tu, u Pana Boga za piecem, spędzają weekendy czy wakacje.

Dojeżdżamy do Jałówki, dużej wsi, podobnie jak Krynki - z miejskim układem przestrzennym, pokaźnym rynkiem z piękną cerkwią, ruinami kościoła Św. Antoniego. Stąd – wracamy dobrą drogą przez Michałowo i Białystok, lub – mamy rzut beretem nad sztuczne jezioro Siemianówka. Możemy też spędzić chwilę albo dłużej (jest agroturystyka) w jednej z klimatycznych puszczańskich osad - np. w Masiewie albo Babiej Górze.