Czy klimat może być niesprawiedliwy? Okazuje się, że tak. Choć z każdym kolejnym rokiem cały świat coraz mocniej odczuwa skutki postępujących zmian klimatu, które objawiają się na różne sposoby – niezmiennie najmocniej uderzają one w najbiedniejszych. Można temu jednak zaradzić.
Mówi się, że zmiany klimatyczne dotkną każdego. To oczywiście prawda, o czym przekonujemy się już dziś, choć to zaledwie preludium katastrofy. Wciąż jednak zapominamy, że nawet skutki ocieplenia klimatu nie są sprawiedliwe. Nie dość, że różne części świata dotykają na różne sposoby, to jeszcze mocniej pogłębiają przepaść między biednymi a bogatymi. Ameryka Łacińska jest tego doskonałym przykładem – czy jednak tamtejsze, już dziś przegrzewające się miasta, rozwiązując swój problem, pomogą odwrócić losy potyczki człowieka z naturą?
Dopiero wrzesień, a już możemy nazwać ten rok jednym z najgorszych w historii

Światowa gospodarka wciąż jeszcze nie podniosła się po pandemii, na Ukrainie trwa wojna, a inflacja w większości państw szaleje, utrudniając codzienne funkcjonowanie miliardom ludzi. Natura nie zważa jednak na to, czy jesteśmy gotowi na kolejne atrakcje. Za nami kilka niezwykle intensywnych miesięcy, które doskonale obrazują kierunek, w jakim zmierzamy. Jeśli ludzkość nie podejmie walki w porę, gwałtowne powodzie niszczące nasz dobytek naprzemiennie z niemal niemożliwymi do okiełznania pożarami staną się normą. Zresztą, jeśli dożyjemy tak ekstremalnych czasów, i tak będziemy mogli nazwać się szczęśliwcami.
Wcześniej bowiem może nam zabraknąć wody. Szybki przegląd sytuacji choćby w Europie przeraża. Większość najpotężniejszych rzek Starego Kontynentu miejscami można dziś przekroczyć suchą stopą. To zaś tylko wierzchołek góry lodowej – działający na wyobraźnię, ale nie aż tak groźny, jak zanikające wody gruntowe. Nawet z wodą pitną trudno nam jednak będzie przetrwać w miastach, które dzięki słońcu i bezmyślności urbanistów już dziś serwują nam niezwykle gorące atrakcje.
Przegrzewające się miasto to efekt naszej ingerencji w środowisko naturalnie. Nieumyślnie, a raczej bezmyślnie, regulowaliśmy bowiem naturalne cieki wodne – te więc w końcu wyschły w trakcie potwornie upalnego lata. Niebawem do koryt rzecz zapewne woda wróci – pytanie, czy w nich pozostanie. Spalona słońcem ziemia nie chłonie bowiem wody. Wszystko po niej spływa – czasem z wartkim nurtem zabierając też dobytek życia wielu osób, jak ma to miejsce obecnie w Pakistanie. Jedna trzecia kraju zamieniła się tam w jezioro. Żywioł dotknął trzydziestu trzech milionów osób, ponad tysiąc trzysta z nich zginęło. A przecież Pakistan nie jest jednym z największych trucicieli planety jak choćby sąsiadujące z nim Indie.
W starciu z naturą występujemy jako gatunek, nie pojedyncze narody

Oczywiście nie jest tak, że odpowiedzialny za niespełna procent globalnej emisji gazów cieplarnianych Pakistan przyjął na siebie cały gniew natury. Najwięksi truciciele także cierpią. Katastrofalne warunki są zarówno w Chinach (tam przede wszystkim wysychają rzeki), jak i w Stanach Zjednoczonych (susza na zachodzie, rekordowe powodzie na środkowym wschodzie). Różnica polega na tym, że warunki bytowe Pakistańczyków nawet w neutralnych klimatycznie czasach były zdecydowanie gorsze. Jeśli podczas powodzi stracili wszystko, może wartość nominalna strat będzie mniejsza, lecz tym ludziom o wiele trudniej będzie stanąć na nogi.
Podobne, a być może nawet ciekawsze, scenariusze dostrzegamy w przyszłych losach krajów Ameryki Łacińskiej. Wyobraźcie sobie wysuszony na wiór Meksyk, który tonie – tyle że w podnoszących się wodach oceanu. Albo rozgrzane do czerwoności, blaszane fawele w Rio de Janeiro, które niebawem ochłodzi ten sam ocean, wspomniany zdanie wcześniej. Te sformułowania brzmią nierealnie, obecnie to wręcz oksymorony, ale w przyszłości są – niestety – czymś niemal pewnym. Owe scenariusze, choć bardziej odległe, zbliżają się nieubłaganie.
Jeśli nie zaczniemy działać – a warto wiedzieć, że mimo regularnych szczytów klimatycznych rządy poszczególnych krajów czy organizacje międzynarodowe wciąż robią niewiele, by cokolwiek zmienić – po prostu przyjdzie nam masowo umierać. Ameryka Łacińska, jako że to jeden z najmocniej zurbanizowanych regionów świata, już dziś świecą przykładem. Tamtejsze miasta coraz mocniej się rozrastają, regulując koryta rzek i zalewając tereny zielone mieszanką stali i betonu. Ten materiał niezwykle skutecznie blokuje wchłanianie przez ziemię wody, przyczyniając się dodatkowo do wysychania wód gruntowych. Latem natomiast sprawia, że temperatura staje się nie do zniesienia. Ergo: sami to sobie robimy.
Przegrzewające się miasta już szukają rozwiązań

Niemal apokaliptyczny rok 2050 przez wiele organizacji wymieniany jest dziś jako swoista granica. Mamy niespełna trzy dekady, by uratować siebie (i świat). Co rusz pojawiają się nowe inicjatywy i grupy opracowujące plany naprawcze, nowe koncepcje czy – co wielu się nie podoba – listy wyrzeczeń. Bez tych ostatnich o zażegnaniu efektu cieplarnianego możemy jedynie pomarzyć, ale im wcześniej zaczniemy, tym mniejszym kosztem stawimy czoła problemowi, który sami sobie stworzyliśmy przez dekady rozpasania i zaniedbań.
Jedną z takich inicjatyw jest globalne postanowienie ograniczenia emisji dwutlenku węgla do zera (datą graniczną jest tu oczywiście 2050), które podpisało ponad jedenaście tysięcy miast z różnych stron świata. Są i mniejsze, bardziej lokalne, jak pakt łagodzący zmiany klimatyczne, który w Ameryce Łacińskiej podpisały między innymi: Meksyk (miasto), Buenos Aires, Kurytyba, Guadalajara, Lima, Medellín, Quito, Rio de Janeiro, San Salvador czy São Paulo. To pierwsze świeci zresztą przykładem.
Na południu stolicy Meksyku istnieje niewielka dzielnica nazwana Isidro Fabela na cześć wybitnego lokalnego polityka. Tamtejsze domy są skromne – powstały w ramach samopomocy, wykonano je z materiałów z odzysku i przy założeniu mocnych ograniczeń w wykorzystaniu gazu ziemnego. Dodatkowo region ten niejako uzależniono od transportu publicznego. W efekcie otrzymano jednak zabudowę mieszkalną, która emituje o połowę mniej gazów cieplarnianych niż przeciętne gospodarstwo domowe w Meksyku.

Przykład Isidro Fabela jest dość drastyczny, ale walka trwa też na innych frontach. Dzięki falom upałów w końcu zauważono, że betonoza nie tylko jest szpetna, ale przede wszystkim niepraktyczna. Coraz częściej podejmowane są więc inicjatywy mające na celu nasadzenia nowych drzew i krzewów. Te, jak żadne inne rozwiązanie, chłodzą nawet najgorętsze patelnie miejskie. Przykład Ameryki Łacińskiej jest dziś jednak mocniejszy nie dlatego, że działają, lecz dlatego, że w końcu zaczęto tam też przeciwdziałać. Okazuje się bowiem, że najczęściej wystarczy uszanować naturę – powiedzieć “Nie!” wycince lasów i sztucznemu regulowaniu rzek.
Przegrzewające się miasta i wysychające rzeki to dopiero początek. Upały, gwałtowne zjawiska atmosferyczne, klęski takie jak susze, ogromne pożary czy powodzie – to tylko część repertuaru, który sami sobie serwujemy. Choć to nieprawdopodobne, wciąż jednak mamy na to wpływ. Pojedynczo żadna z powyższych inicjatyw nie ma znaczenia. Nawet jeśli pojedyncze rządy w końcu pójdą po rozum do głowy i ponad obecne zyski materialne zaczną stawiać przyszłość narodów, wciąż będziemy daleko od celu. Jeśli jednak każdy zacznie wspierać ochronę natury i przechodzić na odnawialne źródła energii, wciąż możemy uzdrowić naszą planetę. Małe inicjatywy – ale zwielokrotnione i przyjęte w różnych częściach świata – sprawią bowiem, że widmo katastrofy oddali się, a może nawet zupełnie zniknie z horyzontu.
Zdjęcie u góry strony: Meksyk, fot. Jezael Melgoza/Unsplash