News will be here
MoonSwatch, czyli kosmiczna misja Omegi i Swatcha

Powoli opada pył, jaki podniósł się po lądowaniu serii zegarków MoonSwatch stworzonych przez Swatcha i Omegę. Zaprezentowana pod koniec marca kolekcja cieszy się niezwykłą popularnością, a na międzynarodowych aukcjach internetowych jej przedstawiciele potrafią osiągać ceny wyższe od oryginalnych Omeg. Jest to tyleż ciekawe, że zegarki będące efektem kolaboracji marek nie są limitowane, a ich dostępność ogranicza jedynie obecność w wybranych salonach. W Polsce jest to sklep Swatcha w Złotych Tarasach. Nawet i to powinno się jednak zmienić w niedalekiej przyszłości na rzecz sprzedaży online.

Omega dla każdego?

Buzz Aldrin, lądownik księżycowy, Omega Speedmaster ST 105.012, NASA
Buzz Aldrin na pokładzie lądownika księżycowego z zegarkiem Omega Speedmaster ST 105.012 na nadgarstku, fot. NASA

Nie trzeba znać się na zegarkach, by kojarzyć Omegę. To jeden z najsłynniejszych producentów szwajcarskich zegarków, klasa sama dla siebie – symbol luksus. Bez luźnych trzydziestu tysięcy raczej nie ma co myśleć o zakupie ich produktów. Oczywiście kolekcjonerzy i miłośnicy ekskluzywnych czasomierzy mogą się w tym momencie uśmiechnąć, wiedząc, że nie jest to branżowy szczyt przepychu. Bez wątpienia mówimy jednak o marce kojarzonej właśnie z produktami klasy premium. Omega zresztą ma doskonały czas. Tradycyjny Speedy Tuesday, czyli pierwszy wtorek roku, kiedy prezentowana jest nowa odsłona Speedmastera, przyniósł powrót wyczekiwanego klasyka.

Już w 2019 roku informowano, że od kilku lat prowadzone są prace nad wskrzeszeniem mechanizmu Caliber 321 – tego samego, który stanowił serce prawdziwie kosmicznych Moonwatchy. Więcej pisałem o tym tutaj. I oto jest – nowiutki Speedmaster z nowym-starym mechanizmem w kopercie z opatentowanego przez Omegę canopusu (stop białego złota z domieszką palladu, rodu i platyny). Cena? Niemal 380 000 złotych, ale spokojnie – model nie jest limitowany. Do butików powinien trafić w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Nieco bardziej przystępne modele kosztują przeszło dziesięciokrotnie mniej, choć to wciąż małe fortuny.

Swatch jest natomiast na przeciwległym biegunie – to popularna, szeroko dostępna marka, która kojarzona jest przede wszystkim z kolorowymi, plastikowymi zegarkami. Warto jednak wspomnieć, że jest to jednak firma niezwykle zasłużona, która w latach 80. XX wieku wręcz uratowała szwajcarską branżę zegarmistrzowską, gdy ta zaczęła przegrywać z napływem azjatyckiej tandety. Tym, co łączy Swatcha i Omegę, jest natomiast... siostrzeństwo. Obie te marki należą do jednego koncernu – Swatch AG. Rodzinna decyzja, której efektem jest seria MoonSwatch, stanowi zaś niezwykły precedens.

Klasyki z bioceramiki?

Kolekcja MoonSwatch, Omega × Swatch
Kolekcja MoonSwatch, fot. Omega × Swatch

Brzmi kosmicznie, ale i tanio – a o to przecież chodziło. Dla niewtajemniczonych bioceramika to stosowany przez Swatcha materiał składający się w dwóch trzecich z ceramiki i w jednej trzeciej z biomateriału wytwarzanego z oleju rycynowego. To stosunkowo tani surowiec, który właśnie nabrał innego – futurystycznego wymiaru. Bo choć czasy plastikowego retrofuturyzmu dawno mamy za sobą, nietypowe materiały raz jeszcze powracając wraz z coraz częstszym spoglądaniem przez ludzkość w Kosmos.

To właśnie on, a dokładniej Układ Słoneczny, stał się inspiracją do stworzenia kolekcji MoonSwatch. Jedenaście modeli dedykowanych jest Słońcu, ziemskiemu Księżycowi, wszystkim planetom oraz zdegradowanemu w 2006 roku Plutonowi. Nawiązania do poszczególnych ciał niebieskich znajdziemy przede wszystkim w kolorystyce i detalach każdego z modeli – a może raczej każdej z misji. Tak bowiem zatytułowano modele. Gdybyśmy zapomnieli, na którą z misji się udaliśmy, wystarczy spojrzeć na dekiel koperty. Pokrywa baterii stylizowana jest natomiast na obiekt, będący jej celem.

Omega × Swatch, Mission on Earth
Dekiel koperty zegarka MoonSwatch Mission on Earth, fot. Omega × Swatch

Oczywiście, jeśli chodzi kosmos, nie mogło w projekcie zabraknąć Omegi, która rzeczywiście zapracowała na miano twórców kosmicznych zegarków. Koperty serii MoonSwatch czerpią w całości z dziedzictwa starszej siostry, będąc dokładnym odwzorowaniem zegarków Speedmaster. Mierzą czterdzieści dwa milimetry średnicy, trzynaście przecinek pięćdziesiąt osiem milimetra grubości i dwadzieścia milimetrów między – równie charakterystycznymi – uszami. Na bezelu znajdziemy zaś słyną dot over ninety, czyli punkcik nad dziewięćdziesiątką na skali tachymetru. W serii wykorzystano też paski VELCRO, a więc rzepy – kojarzone z lotnictwem i kosmonautyką.

MoonSwatch, czyli na co to komu?

dot on ninety, tachymetr, Mission to Uranus, Omega × Swatch
Kultowa "dot on ninety" na skali tachymetru (model Mission to Uranus), fot. Omega × Swatch

I tu dochodzimy do precedensu. Producenci rozmaitych produktów luksusowych zwykli wchodzić w liczne kolaboracje. Karl Lagerfeld swego czasu projektował kolekcje dla Pumy czy Vansa, marki sportowe nieraz współpracowały z branżą motoryzacyjną – podobny kierunek obrali też producenci zegarków, jak choćby Jacob & Co. odpowiedzialny za tourbillona inspirowanego Bugatti Chironem. Rzadko zdarzają się jednak współprace między przedstawicielami tej samej branży, a zwłaszcza firmami oferującymi swoje produkty dla tak różnych grup.

Swatch to tanie zegarki, wartość taniej Omegi jest natomiast niewiele niższa od ceny małego, miejskiego samochodu. Dla kogo więc powstała seria MoonSwatch i w jaki sposób skorzystają na tym strony projektu? Wizualnie efekt współpracy Omegi ze Swatchem przypomina krzykliwego Speedmastera, ale jej wykonaniu zdecydowanie bliżej do tanich zegarków. Czy sama obecność logotypu luksusowej marki zwiększy wartość kolekcjonerską modelu? Zapewne odrobinę, choć raczej wśród niedzielnych kolekcjonerów. Szaleństwem są licytacje przekraczające trzydzieści tysięcy złotych za model Mission to Mars – w salonie kupimy go bowiem za dokładnie 1125 zł. Oczywiście to pokłosie działania skalperów, ale nie ma powodów, by wspierać ich biznes – MoonSwatch nie jest serią limitowaną!

Nie mam wątpliwości, że Swatch zyska na tej współpracy

MoonSwatch, Ω × S, Mission to Jupiter, Omega × Swatch
Koronę zegarka z charakterystycznym znakiem Omegi zastąpił symbol kolaboracji Ω × S (model Mission to Jupiter), fot. Omega × Swatch

Marka wyróżniała się na swój sposób, ale w dobie smartwachy wybór między średniej klasy zegarkiem a funkcjonalnym urządzeniem raczej nie przemawiał na korzyść Szwajcarów. Dziwię się nawet, że nie spróbowano popchnąć tego projektu właśnie w kierunku smart, by dodać jakąś nową funkcjonalność, która mogłaby zainteresować także drugą stronę. Otrzymaliśmy klasyk wykonany z tanich materiałów, który nijak ma się do oryginału, choć może kusić ciekawym zestawieniem designu Omegi z barwną dusza Swatcha – ale nie kogoś, kto chciał Omegę. Jestem zresztą w stanie wyobrazić sobie te ukradkowe spojrzenia prawdziwych fanów Omegi w rozmowie z dumnym posiadaczem MoonSwatcha. Ta jednak raczej nie będzie mieć miejsca, bo to dwa różne światy.

Ostatecznie więc jedyny skutek, jaki może odnieść Omega, to spadek renomy przez napływ tanich odpowiedników. Może szefostwo firmy liczy, że młodzież, która teraz wyda tysiaka na modny gadżet, za kilkanaście lat wyda kilkadziesiąt tysięcy na prawdziwego Speedmastera, ale to stosunkowo niewiele, kiedy kosztem jest nadszarpnięcie reputacji. Może być i tak, że Szwajcarzy urzekną kogoś swoją otwartością – pokażą tą serią ludzkie oblicze rekinów biznesu. Dla fanów zegarków to jednak wciąż trochę za mało, choć gadżeciarze są zachwyceni.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here