Internetowy iceberg (dosłownie: góra lodowa) w bardzo krótkim czasie stał się czołowym memowym fenomenem. Charakterystyczna grafika prezentująca połowicznie zanurzony w odmętach oceanicznej otchłani, pokaźnych rozmiarów lodowiec błyskawicznie została główną bohaterką wszystkich najważniejszych mediów społecznościowych oraz popularnych kanałów YouTube'owych.
Atrakcyjność nowego sieciowego trendu tkwi w bardzo prostym, klarownym kodzie symbolicznym. Mamy tu bowiem do czynienia z niezwykle plastyczną, przemawiającą do wyobraźni infografiką. Internetowy iceberg to łatwo zapamiętywalny obraz bezkresu internetowych treści odzwierciedlonych przez rozmaite poziomy zanurzenia gigantycznego lodowca. Czubek góry lodowej ewokuje przykłady ogólnodostępnych, powszechnie znanych artefaktów e-kultury (może to być rozchwytywany mem, YouTube’owe wideo albo internetowy celebryta). Każdy kolejny poziom przywołuje natomiast coraz bardziej tajemnicze eksponaty wirtualnej rzeczywistości (kontrowersyjny post, przeklęty film czy mocno zapomnianą grę komputerową).
Iceberg można z czystym sumieniem nazwać narzędziem edukacyjnym

W wielu przypadkach jest on po prostu zachętą do wykonania porządnego researchu. Motywuje nas do pogłębienia wiedzy na temat internetu – uniwersum, któremu poświęcamy życie, często posiadając jedynie naskórkowe pojęcie o jego historii, sekretach i rządzących nim mechanizmach. Solidna eksploracja sięgająca najgłębszych icebergowych toni jest zatem doświadczeniem wartościowym. Pozwala bowiem choćby trochę zrozumieć magiczne atrybuty cyberprzestrzeni.
Oczywiście, tak jak w przypadku niemalże każdego internetowego fenomenu, iceberg zachęca do eksploracji, która niesie ze sobą pewne ryzyko. Zdarza się, że wspomniana magia, która definiuje zasady funkcjonowania zdigitalizowanego świata, jest najczarniejszą z możliwych, nikczemną magią lucyferyczną. Pozornie niewinna informacyjna góra lodowa jest w stanie wzbudzić w przeciętnym internaucie Prometejskie zapędy i zaszczepić mu w głowie nieposkromioną żądzę zrabowania ezoterycznej, niedostępnej dla zwykłych śmiałków wiedzy.
Wystarczy zapoznać się z większością YouTube’owych filmów analizujących konkretne icebergi. To w dużej mierze cztero-, pięcio-, a nawet sześciogodzinne przedsięwzięcia detektywistyczne naznaczone wręcz obsesyjnym pragnieniem poznania Prawdy. Autorzy tych materiałów, tak jak spora część członków icebergowej społeczności, są całkowicie zachłyśnięci możliwością definitywnej penetracji wszystkich internetowych labiryntów. Szansa na gruntowne odczytanie wszelkich kontekstów od lat budujących wirtualną pajęczynę często nie tylko poszerza ich kulturową erudycję, ale też prowadzi w zdecydowanie dantejskie rejony.
Tkwiąca gdzieś w czeluści ludzkiej, kolektywnej podświadomości, żarliwa chęć wykradnięcia boskiego płomienia jest niezwykle niebezpieczną namiętnością
To siła, która niektórych internautów pcha ku lepkim objęciom teorii spiskowych lub etycznie podejrzanym (czy nawet nielegalnym) treściom. Koronnymi przykładami odmalowującymi tę tendencję są wszelkiego rodzaju “disturbing media icebergs”, czyli góry lodowe kategoryzujące rozmaite mniej i bardziej niepokojące internetowe treści. Te niezwykle klikalne infografiki mimo różnic tematycznych (śledząc przeróżne fora i grupy, natrafimy między innymi na “disturbing films”, “disturbing music” czy “disturbing YouTube videos”), opierają się na bliźniaczej strukturze.
Ich najwyższe, powierzchniowe poziomy proponują odbiorcy treści szargające nerwy, aczkolwiek jeszcze mieszczące się w znanych ramach internetowej grozy. Znajdziemy tam filmiki stylizowane na paradokumentalne horrory albo mroczne miejskie legendy dotyczące znanych gier komputerowych. Natomiast ostatni schodek w wielu przypadkach naszpikowany jest rekomendacjami znacznie bardziej alarmujących źródeł. Znajdziemy tam nagrania przedstawiające prawdziwą przemoc, absolutnie rzeczywistą śmierć czy po prostu zarejestrowaną z ukrycia (bądź nie) działalność kryminalną.
Silna fascynacja ciemniejszą stroną internetowej wiedzy pozwala wysnuć dwa wnioski
Wniosek metafizyczny
Refleksję nasuwającą się po zapoznaniu się z icebergową obsesją można zestawić z fabułą znakomitego filmu “Lighthouse” Roberta Eggersa. Egzystencjalny horror amerykańskiego reżysera opowiada bowiem o człowieku stopniowo pożeranym przez dążenie do poznania boskiej tkanki naszego uniwersum. Zaklęta na szczycie tytułowej latarni tajemnica spędza głównemu bohaterowi sen z powiek tak intensywnie, że pewnego dnia ten pogrąża się w całkowitym szaleństwie. Ezoteryczna powłoka internetu do złudzenia przypomina natomiast gorącą światłość emitowaną przez nadprzyrodzoną latarnię ze wspólnego projektu Eggersa, Willema Dafoe i Roberta Pattinsona.
Rzesza internautów tak jak Prometejski protagonista owej eksperymentalnej historii grozy również zatraca się w obietnicy osiągnięcia rozkoszy zrozumienia. Początkowe, niegroźne zainteresowanie kuszącą enigmą szybko zamienia się w niezdrowe łaknienie podróży w nieznane. Postać grana przez Pattinsona marzy o wejściu na szczyt góry, podczas gdy miłośnicy icebergów mają apetyt na zejście pod powierzchnię, lecz obie sytuacje są w istocie jednakowe. Równie bliźniaczy zdaje się finał obu odysei. Wielce wyczekiwane bliskie spotkanie z mroczną tajemnicą kończy się tragikomicznie. Prowadzi bowiem do nabycia wiedzy, którą ze względów higieny mentalnej najchętniej chciałoby się wymazać ze świadomości. Parafrazując myśl Lovecrafta, można stwierdzić, że w kwestii esencjonalnej natury internetu pewna doza niewiedzy jest zbawieniem dla ludzkiej duszy.
Wniosek metainternetowy
Ta, w pewnym sensie metafizyczna, konkluzja szkicuje iceberg jako trend będący dziełem schyłkowości sieciowego krajobrazu. Mamy bowiem do czynienia z serią memowych infografik, które bardzo często nie służą pogłębieniu wiedzy powiązanej z różnorodnymi zewnętrznymi dziedzinami. Zamiast tego mają za zadanie przybliżyć nam najbardziej wyrafinowane niuanse powiązane z internetem samym w sobie. Wszystkie te wyobrażenia cyfrowej góry lodowej pokazują nam, w którym miejscu sieciowej historii obecnie jesteśmy. Dowodzą, że dekady obcowania z przeładowanymi informacjami cyberprzestrzeniami wzmocniły naszą pewność siebie.
Boska supermoc Google’a i Wikipedii uświadomiła nam, że o świecie realnym wiemy już właściwie wszystko i nie ma już sensu zaprzątać sobie głowy zgłębianiem tajników rzeczywistości za oknem. W momencie, gdy na wylot przejrzeliśmy wszystkie sztuczki naszego Boga, pora wreszcie zająć się nim samym. I choć podświadomie zdajemy sobie sprawę z ryzykownego fatum wiszącego nad perspektywą takiej konfrontacji, to i tak nic sobie z tego nie robimy i uparcie idziemy na czołowe zderzenie z kulturowo obwarowaną wiedzą tajemną.
Internetowy iceberg to fenomen głośno i wyraźnie wyrażający nieprzeniknioną moc zaklętą w wieloletnim bycie cyberprzestrzeni
To niezwykle wartościowy edukacyjnie trend, jednakże drzemiąca w nim potężna siła zdecydowanie nie powinna być badana przez nieprzygotowanego do intensywnych doznań, przeciętnego internautę. Owszem, sieciowa rzeczywistość jawi się jako fascynujące, malownicze uniwersum, lecz jego najciemniejsze barwy nie bez przyczyny zazwyczaj pozostają w ukryciu.