News will be here

DTM UPADA – krzyczały na przełomie kwietnia i maja nagłówki prasy zajmującej się sportem motorowym. Najbardziej prestiżowa seria wyścigowa w Europie oczywiście nie została zlikwidowana, ale wiele wskazuje, że może się tak stać. To z kolei problem nie tylko dla niemieckich, ale i japońskich producentów aut. Od kilku lat władze najważniejszych serii wyścigowych w tych krajach rozmawiały o możliwości wspólnych występów. Lexus, Toyota, Honda czy Nissan miały gościć w Niemczech; BMW, Audi i Mercedes/Aston Martin – w Japonii. I choć planów oficjalnie nie potwierdzono ani nie anulowano, wszystko wskazuje na konieczność olbrzymich zmiany w DTM.

Koronawirus gwoździem do trumny DTM?

https://www.youtube.com/watch?v=Z-ae9TGzoyM

Niemiecka seria wyścigowa to prawdopodobnie drugi najbardziej zaawansowany sport motorowych zaraz po Formule 1. To jednak zarówno powód do dumy, jak i źródło wszystkich problemów. Wymagania techniczne oraz wynikające z nich wysokie koszty to próg nie do przejścia dla wielu nowych producentów. Cena za promocję w zmaganiach sportowych może byłaby nawet do przełknięcia, ale by miliony zainwestowane w sport się zwróciły, trzeba zacząć wygrywać. To zaś niełatwe, gdy wkraczasz na obcy grunt i rywalizujesz ze starymi wyjadaczami... Sezon 2020 może być jednak ostatnim, w którym zobaczymy DTM w takim kształcie.

Pod koniec kwietnia o swojej rezygnacji z dalszych startów poinformowało Audi. Na ich miejsce nikt się natomiast nie zgłosił. Oznacza to, że w sezonie 2021 DTM równie dobrze mogłoby się przemianować na BMW, ponieważ w serii pozostanie tylko bawarski producent. Zmiany w niemieckiej serii wyścigowej następują już od dłuższego czasu. Po sezonie 2018 z DTM odszedł Mercedes. Zastępujący go Aston Martin zrezygnował po zaledwie roku startów, a obecne zmagania wciąż czekają na rozstrzygnięcie, ponieważ walkę o tytuł uniemożliwił wybuch pandemii. Nie czekając jednak na dalszy rozwój wydarzeń, włodarze Audi postawili niemiecką serię pod ścianą.

Japończycy mogliby pomóc, ale czy ma to sens?

Nick Cassidy za kierownicą Lexusa LC500 (KeePer TOM’S Lexus) wygrał pierwszy Super GT x DTM Dream Race (23.11.2019), fot. Racer
Nick Cassidy za kierownicą Lexusa LC500 (KeePer TOM’S Lexus) wygrał pierwszy Super GT x DTM Dream Race (23.11.2019), fot. Racer

Nieprzypadkowo Niemcy patrzą błagalnym wzrokiem na producentów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Od lat obie serie wyścigowe zacieśniały bowiem współpracę. Japońskie Super GT to jedyna seria, która podjęła rękawicę i wprowadziła równie wysokie wymagania techniczne, co DTM. Dzięki temu ich wspólna rywalizacja mogłaby się obyć bez dodatkowych kosztów inwestowania w nowe technologie. Rozmowy z japońskimi koncernami trwają, odkąd Gerhard Berger przejął stery w DTM. Na razie wspólne zmagania ograniczały się jednak do pokazowych wyścigów Super GT x DTM Dream Race. Raz to Japończycy przybywali do Niemiec, by pokazać się publiczności na Nürburgring, innym razem Niemcy gościli na Fuji. Podobno pierwszy wspólny sezon wyścigowy planowano natomiast otworzyć w 2022 roku. Odejście Audi i koronawirus mogą te plany jednak pokrzyżować.

Zmagania na Fuji Speedway podczas pierwszego Super GT x DTM Dream Race (23.11.2019), fot. Racer
Zmagania na Fuji Speedway podczas pierwszego Super GT x DTM Dream Race (23.11.2019), fot. Racer

Lexus, który rządzi w Super GT, oraz Toyota, która wraca do wielkiego ścigania dzięki nowej Suprze, z pewnością skorzystałyby na rywalizacji z kimś więcej niż Hondą i Nissanem. W Niemczech nie pozostało jednak zbyt wielu rywali. Mercedes i Aston Martin już nie startują i nic nie wskazuje, by miały do tego wrócić. Audi, które od lat ma stałe miejsce na podium DTM, także opuściło stawkę. BMW nie zachęca natomiast gości z Japonii, by wspomogli ich rodzimą serię w tym trudnym momencie. Podczas gdy szefujący DTM Gerhard Berger oraz żegnający się już ze zmaganiami Dieter Grass (szef Audi) ciepło wypowiadają się o Japończykach, nie naciskając na nich, by wspomogli DTM wcześniej, szef BMW Jens Marquardt stwierdził:

My jako BMW byliśmy gotowi jeździć w Japonii. Tyle że to Japończyków trzeba pytać, czemu projektu nie udało się sfinalizować.

Cóż, nie jest to szczyt dyplomacji, a warto pamiętać, że to nie Lexus, Toyota czy inne japońskie koncerny, lecz BMW stoi pod ścianą. Wspólne ściganie oznacza regularne przeloty na trasie o długości około 11 000 kilometrów – transport samochodów, załóg i sprzętu będzie więc kosztować krocie. Ta inwestycja nie jest z perspektywy Japończyków warta świeczki, jeśli przyszłoby im się mierzyć jedynie z BMW. Z kolei koncern, który od przyszłego sezonu zostanie w DTM sam, może oczywiście ścigać ze sobą kilkoma teamami. Czy ich rywalizacja będzie jednak równie emocjonująca, co obecne zmagania w serii? Wątpliwe.

Wszystko wskazuje na to, że kończy się era elitarnej DTM. Najbardziej prestiżowa seria wyścigowa w Europie albo upadnie, albo straci na znaczeniu przez brak różnorodności i wynikających z niej potyczek między producentami. Jeszcze jedną, choć na razie niechętnie wymienianą opcją, jest zmiana kategorii. Gdyby DTM przeszło np. na GT3, prestiż nieco by się obniżył, ale koszty produkcji bolidów znacznie by spadły. To zaś mogłoby przyciągnąć do serii nowych producentów, którzy mieliby większe szanse na sukces niż tylko zapychanie dziury po Mercedesie czy Audi. Ta zmiana nie wyklucza też udziału Japończyków. Warto bowiem pamiętać, że w Super GT walka toczy się w dwóch kategoriach. Po prostu zamiast LC500 zobaczylibyśmy RC F GT3.

Lexusy RC F GT3, którymi zespół AIM Vasser Sullivan ściga się w WeatherTech SportsCar Championship, fot. Lexus
Lexusy RC F GT3, którymi zespół AIM Vasser Sullivan ściga się w amerykańskim WeatherTech SportsCar Championship, fot. Lexus
Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here