News will be here
Ładowanie Tesli Model 3, fot. Jenny Ueberberg/Unsplash

Zapowiadany przez premiera Morawieckiego w 2016 roku "milion samochodów elektrycznych" błyskawicznie trafił nie na polskie drogi, lecz do krainy martwych memów. Fakt, że do wyniku z absurdalnych wyliczeń nam daleko, nie znaczy jednak, że Polacy stronią od aut napędzanych alternatywnie. Zainteresowanie nimi stale rośnie, nie jest tylko pewne, czy jesteśmy na nie gotowi.

Zaczynamy IV kwartał 2022 roku. Nie musimy nawet zaglądać do oficjalnych statystyk, by wiedzieć, że w ciągu kolejnych trzech lat nie spełnimy wizji premiera Morawieckiego. Elektryki nie zaleją nagle naszych ulic, choć nie można powiedzieć, że nie przybędzie ich w naszym kraju. Wzrost popularności tego typu napędów obserwujemy od lat i możemy śmiało stwierdzić, że jak na polskie warunki, zainteresowanie elektromobilnością jest naprawdę spore.

Z danych regularnie publikowanych przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych wynika, że do połowy bieżącego roku w naszym kraju zarejestrowano łącznie pięćdziesiąt jeden tysięcy osiemset czterdzieści cztery pojazdy elektryczne. To wynik skumulowany – znajdziemy w nim zarówno osobówki, jak i dostawczaki; BEV i PHEV. Wszystko, co elektromobilne. Liczba może nie powala, ale jej wzrost – owszem. Tylko w pierwszym półroczu 2022 lista wydłużyła się o ponad dwanaście i pół tysiąca pozycji. Patrząc wstecz, elektryków w Polsce jest dziś aż trzykrotnie więcej niż w 2020.

Przykład idzie z Zachodu

Elektryk, Porsche, Palm Springs, Bob Osias, Unsplash
Elektryczne Porsche ładujące baterie w kalifornijskim Palm Springs, fot. Bob Osias/Unsplash

Zarówno Europa, jak i Stany Zjednoczone coraz mocniej przekonują się do alternatywnych napędów. Elektryki wciąż budzą wiele wątpliwości, coraz częściej jednak zachwycają, dowodząc, że nie tylko nie są gorsze od aut spalinowych, ale wręcz potrafią je przewyższać. Technologia ta stale się rozwija, dlatego nie powinno dziwić, że społeczeństwa znacznie bardziej uświadomione choćby w kwestiach ekologii z nadzieją patrzą na to, co przyniesie przyszłość. Jest jednak takie miejsce, gdzie nie czekają, a wręcz narzucają tempo rozwoju.

Tym miejscem jest oczywiście Kalifornia – jeden z najistotniejszych stanów amerykańskich, a także największy z tamtejszych rynków motoryzacyjnych. Dla nich zielone zmiany zaczęły się już w latach dziewięćdziesiątych, gdy prace nad napędami alternatywnymi dopiero trwały. Przykład szedł z góry – to władze stanu tworzyły prawo, które sprzyjało innowacyjnym rozwiązaniom i zachęcało mieszkańców do ich testowania. Nie inaczej jest dziś. Gdy świat z coraz większą uwagą przygląda się proekologicznym nowinkom technologicznym, Kalifornia mówi: to koniec aut spalinowych.

W sierpniu władze stanu podjęły bezprecedensową decyzję o wprowadzeniu zakazu sprzedaży nowych aut spalinowych już w roku 2035. Może się wydawać, że to przeszło dekada, ale nikt dotąd nie zdecydował się na aż tak radykalny krok. To jasny sygnał, że dla Kalifornijczyków walka ze zmianami klimatycznymi jest czymś niezwykle ważnym. Co zaś istotne – władze doskonale zdają sobie sprawę z wyzwania, przed jakim stoją, ale zamierzają mu sprostać. Eksperci nie mają wątpliwości, że to wezwanie także dla innych – i wielu pójdzie ich śladem. My natomiast powinniśmy bacznie przyglądać się tym działaniom, wyciągając z nich wnioski.

Elektryki mają pod górkę?

Choć samochody elektryczne wciąż bywają krytykowane w pewnych kręgach, producenci sprawnie wytrącają kolejne argumenty z rąk zwolenników silników spalinowych. Wśród fanów motoryzacji krąży zresztą wiele mitów między innymi dotyczących szkodliwości dla środowiska produkcji oraz utylizacji akumulatorów. Tymczasem eksperci już dziś przyznają, że... elektryki w wielu aspektach są po prostu lepsze. Nie jest więc trudno je sprzedać.

Głównymi problemem bywa cena – ta bowiem wciąż jest znacznie wyższa niż za ten sam model o klasycznym napędzie. Niezmienne są także obawy o zasięgi – o ile bowiem osiągi napędzanych prądem aut są coraz lepsze, o tyle pojemność ich baterii to rzecz wymagająca największych usprawnień. Kolejna kwestia to czas ładowania, a skoro już o nim – także znalezienia miejsca, by takowego dokonać. Infrastruktura zawsze stanowi problem, który rozwiązać można na dwa sposoby: inicjatywą prywatną bądź publiczną.

Pierwsza opcja jest naturalną koleją rzeczy – wymaga jednak wizji realnych zysków. Żaden przedsiębiorca nie zacznie budować stacji ładowania z altruistycznych pobudek. Jeśli jednak dostrzeże, że dana branża dojrzała na tyle, by w nią wejść, a przy tym uprzedzi potencjalną konkurencję, trafia na autostradę do sukcesu. Zanim jednak prywatni inwestorzy zaczną myśleć o tak poważnych inwestycjach, potrzebny jest tak zwany klimat – ten zaś tworzy państwo, które niekoniecznie musi budować własne spółki celowe, ale ma narzędzia, by zachęcić do działania.

Wracamy do Polski, a tu... za mało stacji ładowania

Stacja ładowania, Elektryki, Pixabay
Fot. Pixabay

Wraz z dynamicznym wzrostem zainteresowania samochodami elektrycznymi obserwujemy także rozwój wspomnianej infrastruktury. Stacje ładowania może jeszcze nie są widokiem zupełnie naturalnym w każdej części kraju, ale rzeczywiście pojawiają się coraz gęściej. Raz jeszcze korzystając z danych PSPA – w Polsce mamy obecnie około pięciu tysięcy punktów ładowania. Szacuje się, że do 2026 roku będzie ich ponad czterdzieści tysięcy. Tu jednak, odwrotnie niż w przypadku wzrostu zainteresowania samochodami elektrycznymi, liczba tylko pozornie robi dobre wrażenie.

Okazuje się bowiem, że w latach 2019-2022 podwoiła się liczba aut przypadających na jeden punkt – z niecałych sześciu do niemal dwunastu sztuk. W ciągu kolejnych trzech lat stosunek ten ma natomiast zmienić się na czternaście do jednego. Niewystarczająco szybki rozrost sieci punktów ładowania może niestety spowolnić rozwój rynku. Szacuje się, że w 2025 roku elektryk będzie co siódmym autem wyjeżdżającym z salonu, przekraczając poziom stu tysięcy sprzedanych egzemplarzy zeroemisyjnych. I tu zaczynają się schody.

Jeśli nie każdemu będzie dane skorzystać z ogólnodostępnych stacji ładowania albo jeśli oczekiwanie na ten proces będzie zbyt długie, może się okazać, że same elektryki także zaczną tracić zainteresowanie. Podobne scenariusze mogą zresztą dotyczyć także wspomnianej wcześniej Kalifornii, jeśli zawczasu nie zostaną tam poczynione przygotowania do spalinowego wykluczenia. W Polsce infrastrukturalne problemy nie kończą się zresztą przy wtyku ładowarki...

Polska sieć energetyczna nie jest gotowa na elektryki?

Coraz częściej mówi się także o rodzimej infrastrukturze elektroenergetycznej – już sam fakt, że Polacy zakochali się w fotowoltaice, mocno nadwyrężył jej moce przerobowe. Nie taki był bowiem zamysł projektantów. Gdy projektowano ją kilkadziesiąt lat temu, przede wszystkim myślano o jednostronnym przesyle. Ponad połowa stacji i rozdzielni w Polsce liczy przy tym przeszło trzydzieści lat, czterdzieści trzy procent linii wysokiego napięcia i trzydzieści dwa procent linii niskiego napięcia działa natomiast jeszcze dłużej, bo od ponad czterech dekad.

Leciwa infrastruktura jest też dość mizerna – jej zagęszczenie na tysiącu kilometrów kwadratowych jest średnio cztery razy mniejsze niż w Szwajcarii. Elektryki natomiast potrzebują prądu. Nie mówimy już nawet o naszych prywatnych samochodach. Sens przejścia na elektromobilność sprowadza się bowiem do dwóch kwestii. Przede wszystkim – elektryki muszą wyprzeć auta spalinowe także w branży transportowej. Ciągniki siodłowe potrzebują przy tym nieporównywalnie większego zakresu mocy. Szacuje się, że jeden hub logistyczny notowałby pobór prądu porównywalny z niewielkim miastem.

I tym sposobem doszliśmy do najbardziej elektryzującej kwestii – samego prądu. Nawet inwestycje infrastrukturalne, rozwój sieci punktów ładowania czy lepsze i tańsze, a przy tym oferujące większe zasięgi elektryki nie pomogą w walce ze zmianami klimatu, jeśli napędzane będą prądem z elektrowni spalających paliwa stałe. To tu – w przypadku Polski – musi zajść największa zmiana. Nie mam wątpliwości, że warto do niej dążyć. Pytanie, czy zdążymy, zanim wszelkie trudy przestaną mieć już znaczenie. Rozwój OZE jest w naszym kraju nieustannie torpedowany pomysłami polityków rządzących – by wspomnieć jedynie feralne wykluczenie farm wiatrowych czy nowe przepisy utrudniające życie także posiadaczom instalacji fotowoltaicznych. Efekt jest taki, że zamiast mówić o milionie aut elektrycznych, częściej słyszymy choćby o milionowych karach za działania (lub ich brak) naszych rządzących.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here