Majstrowanie przy filmach które osiągnęły status „kultowych” jest jak praca snajpera. Jeden fałszywy ruch, a całe przedsięwzięcie może spalić na panewce. „Wyścig armatniej kuli” (w oryginale: “The Cannonball Run”) takim filmem niewątpliwie jest i przywrócenie go na ekrany kinowe może wyjść na dwa sposoby. Może powstać straszny gniot kopiujący scenariusz pierwowzoru i przenoszący go po prostu we współczesne czasy. Może również wziąć się za ten film ekipa z polotem, która wybierze z oryginału co najlepsze, okrasi nowoczesną technologią i poda w wyrafinowany sposób tak, aby widz wiedział o co chodzi, ale i tak w napięciu trwał do końca seansu.
Jak donoszą amerykańskie media, misja ta ma zostać powierzona Dougowi Limanowi – reżyserowi, spod którego ręki wyszły takie filmy, jak współczesna wersja „Tożsamości Bourne’a” – ekranizacja doskonałej powieści Toma Clancy’ego, czy całkiem niezła komedia „Pan i Pani Smith” z Angeliną Jolie i Bradem Pittem w rolach tytułowych. Gorzej ma się sprawa scenarzystów – za scenariusz nowego “Wyścigu armatniej kuli” mają odpowiadać Thomas Lennon i Ben Garant, odpowiedzialni za przeciętne komedie w postaci amerykańskiej wersji słynnej „Taxi” Luca Bessona czy dwóch pierwszych części „Nocy w Muzeum”.
Miejmy nadzieję, że misja się powiedzie, bo szkoda byłoby skrzywdzić taki film. „Wyścig armatniej kuli” wszedł na ekrany kin w 1981 roku i opowiadał o nie do końca legalnym wyścigu przez USA. Co ciekawe, takie zawody faktycznie odbywały się w Stanach w latach 70. Kierowcy musieli w jak najszybszym czasie pokonać trasę z jednego wybrzeża Ameryki Północnej na drugie.
W jednych z tych zawodów startował Hal Needham – reżyser będący na topie pod koniec lat 70. za sprawą hitu „Smokey and The Bandit”, znanego u nas pod nieporadnym tłumaczeniem „Mistrz kierownicy ucieka”. Namówienie kumpla, Burta Reynoldsa, do udziału w nowym filmie nie stanowiło dla niego problemu i ten bez zbędnej dyskusji przyjął główną rolę. Co ciekawe, w filmie Reynolds startuje w wyścigu karetką pogotowia – niemal identyczną, jakiej użył Needham w prawdziwym Cannonball Run. Oprócz ikony przełomu lat 70. i 80., w filmie udział wzięła cała plejada gwiazd: od Farrah Fawcett przez Jackiego Chana i Doma DeLouisa po Deana Martina, dla którego „Wyścig Armatniej Kuli” i jego sequel były ostatnimi w karierze spotkaniami z X muzą.
Brawurowo w filmie zagrał również Roger Moore – otrzymał rolę anglika Seymoura Goldfarba Jr-a, udającego słynnego agenta 007. Jadący oczywiście Aston Martinem DB5, doskonale sparodiował samego siebie pokazując, ile rezerwy miał do swojej ówczesnej popularności. Sporym hitem była również piosenka z intro filmu, ilustrująca pościg policjantów za dwiema pięknościami we wściekłym Lamborghini Countach. To samo powtórzono potem w drugiej części „Wyścigu…”. Choć po premierze recenzje krytyków były mało przychylne, film zarobił w box office ponad 72 miliony dolarów przy szesnastu wydanych na jego nakręcenie. Po latach zyskał miano kultowego, nie tylko ze względu na rozmach i całkiem niezłe gagi, ale i na to, że takich filmów już się nie kręci. Politpoprawność zabiła tego typu komedie i filmy sensacyjne.