News will be here
Marsz Niepodległości w 2018 roku, fot. Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl

Marsz Niepodległości, choć realnie wpływa na polskie życie społeczno-polityczne, jest przede wszystkim napędzany podskórną (i niebezpieczną) ideologiczną ironią.

Marsz Niepodległości, będący owocem fundamentów myśli konserwatywnej i nacjofetyszystycznej, jest jednocześnie podświadomie wydarzeniem postmodernistycznym. Paradoksalnie to czysto symboliczne przedsięwzięcie musi brać własną symboliczność w ironiczny nawias po to, by móc egzystować w przestrzeni publicznej. Napędzana nacjonalistyczną ideą manifestacja ma charakter pustego znaku – definiuje samą siebie nie poprzez to, czym jest, a zapewnienia czym na pewno nie jest.

Wspólne dzieło ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej niechcący wpisuje się w poststrukturalistyczną koncepcję “śladu”

Wywiad z Bronisławem Komorowskim

Dociera bowiem do swojego znaczenia wyłącznie dzięki przywoływaniu potencjalnych (rzekomych) antytez. Główne filary ideologiczne Marszu biorą udział w niekończącej się grze negacji. Mimo że znaczna część elementów budujących formułę wydarzenia (slogany, hasła, polityczna symbolika) całkowicie bezpośrednio promuje skrajnie prawicową, nacjonalistyczną narrację, organizatorzy oraz uczestnicy zazwyczaj robią wszystko, co w ich mocy, by się od nich zdystansować. Nie oznacza to jednak tego, że Marsz Niepodległości nie jest neofaszystowski, szowinistyczny czy rasistowski. Wręcz przeciwnie – domniemane święto przywiązania do polskiej tradycji i patriotyzmu dokładnie takie jest. Co więcej, może takie być właśnie dzięki deklaracjom zupełnie przeciwnym.

Marsz utrzymuje swoje znaczenie przez brak znaczenia, istnieje poprzez nieistnienie. Charakteryzujący go prawicowy ekstremizm infekuje dyskurs polityczny dzięki autotrywializacji, to znaczy: przypudrowaniu radykalnego języka nienawiści wymówką estetycznej konwencji. Te same środowiska, które ukuły mitologię współczesnego neomarksizmu kulturowego, posługują się (post)lewicowym konceptem kulturowo-społecznego konstruktu. Robią to samo, co Foucault czy Szkoła Frankfurcka, z tym że nie w celach rozbrojeniowych, a uzbrojeniowych.

Coroczna celebracja 11 listopada jest grą o wyimaginowaną stawkę. Owszem, towarzysząca jej werbalna i fizyczna przemoc jest prawdziwa, tak samo, jak krajobraz ulicznego pobojowiska, zastanego zawsze dzień później. Natomiast przyświecająca jej idea jest esencjonalnie fikcją. Owa myśl przewodnia to z jednej strony widmowy nacjonalizm, który jest w stanie przetrwać tylko dzięki świadomości uniwersalnego absurdu swojej egzystencji, a z drugiej mityczny radykalizm (opleciony ze wszystkich stron przeźroczystością hasła polityczna niepoprawność), którego byt zależy z kolei od pieniędzy i aprobaty neoliberalnego (a więc przecież zupełnie nieradykalnego, konformistycznego) rządu.

Myliłby się jednak ten, kto stwierdziłby, że powyższe dywagacje każą traktować Marsz Niepodległości niepoważnie

Relacja z Marszu Niepodległości

Wprost przeciwnie – jego metaironiczny charakter powinien być tym bardziej alarmujący. Forsowana przez Jeana-François Lyotarda definicja postmodernizmu jako śmierci wielkich narracji nie sugeruje bowiem (jakby to się mogło wydawać na pierwszy rzut oka) unicestwienia ideologicznych skrajności. Sugeruje raczej coś bardziej niepokojącego, a mianowicie rozpuszczenie owych społeczno-politycznych wynaturzeń w relatywizmie tak zwanej ponowoczesności.

Proponenci haseł Marszu bawią się narodowym radykalizmem, a centrystyczny, (pozornie) neutralny rząd podchodzi do tej zabawy z przymrużeniem oka. Ten efektowny, autoironiczny cudzysłów jest tak pojemny, że z powodzeniem mieszczą się w nim zarówno ksenofobia, jak i urojone uczestnictwo “rodzin z dziećmi”.

Reportaż o Marszu Niepodległości

Marsz Niepodległości odtwarza koncepcję postmodernistycznego pastiszu w ujęciu prawicowym – snuta przez niego opowieść staje się prawdziwym horrorem dopiero wtedy, gdy zostaje zaakceptowana jako komedia. Żeby móc się przed nim obronić, nie wystarczy widowiskowa blokada. Tu potrzebna jest gruntowna, powszechna zmiana nastawienia opinii publicznej. Trzeba zdać sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach należy reagować na wszystkie niebezpieczne dowcipy z absolutną powagą.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here