News will be here
3 dni w Jackucku

Pech jednak chciał, że po grudniowych mrozach nadeszło ocieplenie i na początku stycznia w Jakucku było zaledwie -35. I tak nieźle, w drugiej połowie miesiąca – jak sprawdziłem - zdarzyło się minus 19, o tej porze roku w takich warunkach chodzi się tu niemal nago.

Mówicie, że „zimno”?

Bez przesady. Było sucho i słonecznie, jak w bajce. Przy tych -35 miałem na sobie spodnie wełniane i dwie warstwy pod, sweter z wełny islandzkiej z podkoszulkiem i kurtkę puchową, czapkę puchatkę z tworzywa i zwykłą kominiarkę, 2 pary rękawiczek i trzy pary skarpetek, z czego jedne bardzo grube. Taki ubiór umożliwiał spędzenie na powietrzu mniej więcej 45 minut, bo najsłabszym elementem okazały się nogi, palce u stóp marzły. Buty na jakuckie mrozy, noszone przez wszystkich chyba miejscowych, są podbite futrem z renifera, mają filcową podeszwę i izolują idealnie. Niestety, kosztują ponad 2 tys. złotych i nadają się wyłącznie na zimę jak taka – czyli suchą.

Z naszego punktu widzenia Jakuck leży na końcu świata. Kończą się tory (po wielu latach budowy od niedawna można tam dojechać pociągiem), w ogóle komunikacja jest łatwiejsza zimą, bo można wykorzystywać jako autostrady zamarznięte rzeki, w pewnym uproszczeniu mówiąc. Jednak kiedy weźmiemy pod uwagę, że miasto jest stolicą republiki o powierzchni dziesięciokrotnie większej od Polski, kiedy uświadomimy sobie, że np. do Sredniekołymska czy Czerskiego leci się ponad dwie godziny, to nie dziwi fakt, że dla ludności zamieszkującej republikę Jakuck jest centrum świata. I ma absolutnie wszystko, co takie centrum świata mieć powinno. Trzy teatry, kina, filharmonię, duże lotnisko, ogromny uniwersytet i inne szkoły wyższe, muzea, centra handlowe w niczym nie ustępujące europejskim, znakomite restauracje i kawiarnie, stadion sportowy itd. Ma też stare miasto,  zostało zbudowane stosunkowo niedawno, no ale jest i dobrze wygląda na zdjęciach. Ba, do Jakucka zaglądają nawet gwiazdy, widziałem plakat reklamujący występ zespołu Ottowan. (Hands up, baby hands up, la la la…).

Eto nie Pariż

Poza tym w Jakucku nie ma nic, Rosjanie mówią – eto nie Pariż, to po prostu duże miasto, blokowisko, jest trochę drewnianej architektury, dość podupadłej, trochę stalinowskiego baroku, mimo to trzy dni twórczo spędziłem po prostu włócząc się po zamarzniętych ulicach tej metropolii, ogrzewając się na chwilkę w knajpach, następnie znów się szwendając się, gdzie oczy poniosą -  albo podjeżdżając kilka przystanków busikiem; oddychałem kłującym w płuca powietrzem, mrużyłem oczy od bieli śniegu i – oglądałem z różnych perspektyw tych, którzy tu żyją. Jakie wnioski?

fot. Rafał Turowski

Na pewno nie robi na nich wrażenia mróz, bo jest on zjawiskiem ZUEPŁNIE normalnym. Wiedzą, jak się ubrać, jak zachowywać, na co mogą sobie pozwolić przy -60, a na co – przy minus 15. Poza tym - z pewnością istnieje tu na tyle duża tzw. klasa średnia, że wszystkie restauracje w których się stołowałem, były pełne, a ceny w Jakucku są europejskie. Koniecznie chciałem spróbować tutejszej stroganiny. W jednej z wyrafinowanych restauracji była tylko indygirka, przemiła kelnerka wyjaśniła, że to również kawałki zmrożonej surowej ryby, ale – innej, czyra mianowicie.  W wyrafinowany sposób podane danie miało smak tak wykwintny, że nie mogę się tego wspomnienia do dziś pozbyć, mimo, że nieco je zepsułem (dla bezpieczeństwa żołądka) czterdziestką. Kolejnego dnia wybrałem się do restauracji gruzińskiej, gdzie zjadłem najlepsze poza Tbilisi chinkali. Tak, to dość zaskakujące, ale warto się do Jakucka wybrać właśnie… na wyżerkę.

Ludzie są tu serdeczni, pomocni i gościnni.

Płytkie może te obserwacje, ale i miałem czas badania krótki, znacznie dłużej mieszkał w Jakucku Michał Książek, który napisał o tym miejscu porywającą książkę, zainteresowanych odsyłam, zaznaczając, że rzecz się działa 10 lat temu i że dziś ten egzotyczny Jakuck z lektury jest miastem zaskakująco nowoczesnym. I choć niespecjalnie ładnym (ale INTERESUJĄCYM), nie brakuje tu turystów, znajdziecie w Internecie opisy wypraw szaleńców z całego świata do Ojmjakonu, gdzie robione są selfies przy specjalnym pomniku dowodzącym, że jesteś w najzimniejszym miejscu świata, latem natomiast potrafi tu być +30, popularne są rejsy rzeką Leną do Tiksi, nad Morze Łaptiewów i nie ukrywam, że gdzieś tam i jedna i druga wycieczka chodzi mi po głowie, mimo, że kosztują fortunę,  ten „koniec świata” jednak ma w sobie coś magnetycznego, naprawdę.

fot. Rafał Turowski

Nie zwiedziłem Muzeum Mamuta ani Muzeum Wiecznej Zmarzliny, pozostałe muzea były również zamknięte, bo między 1 a 10 stycznia Rosja wpada w stan świątecznej hibernacji i wszystko co państwowe ma wolne. Nie poszedłem do teatru grającego w języku jakuckim, czyli sakha, bo dawali tylko balet dla dzieci. Nie kupiłem sobie rękawiczek z futra, bo na nasze zimy te z poliestru zupełnie wystarczą.

Przypomniałem sobie jednak, jak brzmi skrzypienie śniegu pod butami, jak bardzo biało potrafi być i jak smakuje najzwyklejsza herbata, kiedy się do niej siada przyszedłszy z trzydziestopięciostopniowego mrozu. Szkoda, że nie z pięćdziesięciostopniowego, no trudno, następnym razem.

Do Moskwy się leci 7 godzin, tam smutne +1, ani nie było zimno, ani ciepło.

News will be here