News will be here
“Pewnego razu gdzieś na końcu świata” – miłość pośród ruin [Recenzja]

Nagle Comics nie zwalnia tempa! Kolejną nową serią wydawcy jest “Pewnego razu gdzieś na końcu świata” – świeże postapo spod ręki twórcy “Bękartów z Południa” i “Skalpu”. Co tym razem oferuje Jason Aaron?

Pewnego razu gdzieś na końcu świata chłopak spotyka dziewczynę. On ukrywa się w opuszczonym wieżowcu, ona przemierza niebezpieczne pustkowia przed czymś uciekając. Ona go zostawi, on ruszy za nią. Mimo początkowej niechęci, połączy ich uczucie, które zakwitnie na skażonej ziemi pośród wraków samochodów i zmutowanych resztek cywilizacji. Ona nauczy go walczyć, on nauczy ją tańczyć. I wtedy na ich trop wpadną Strażnicy Pustkowia, a namiastka normalności pryśnie równie nagle jak się pojawiła. Czy ktoś jednak spodziewał się, że będzie inaczej?

“Pewnego razu gdzieś na końcu świata” – nowa autorska seria Jasona Aarona

Alternatywna okładka (rys. Alexandre Tefenkgi).

Jak większość uznanych amerykańskich scenarzystów Jason Aaron ma dwa oblicza. Z jednej strony dał się poznać jako autor wybitnych serii autorskich w rodzaju “Skalpu” i “Bękartów z Południa”. Z drugiej – pisał popularne serie dla wielkich wydawców (jak “Avengers”, “Gwiezdne Wojny” czy wieloletni run do “Thora”, który przejął po nim Donny Cates), gdzie mimo błyskotliwych pomysłów nie mógł w pełni rozwinąć skrzydeł. Mówiąc krótko: komiksy “na zlecenie” nie dorastały do pięt tym cyklom, które Aaron wymyślał od A do Z i nad którymi miał pełną kreatywną kontrolę. Dlatego też jego nowa autorska seria, “Pewnego razu gdzieś na końcu świata”, budziła nadzieję na powrót scenarzysty w najlepszej formie.

“Miłość na pustkowiu”, bo taki podtytuł nosi pierwsza część serii “Pewnego razu gdzieś na końcu świata”, ma za uszami grzechy charakterystyczne dla “pierwszych tomów”. Czyli przedstawia nam świat i bohaterów, rzuca kilka zagadkowych insynuacji na temat tego, co może się wydarzyć (jako grunt, który będzie rozwijany w kolejnych albumach), kończy się efektownym cliffhangerem. Aaron to fachura, więc nawet z oklepanych motywów potrafi wyciągnąć coś zajmującego. Jednocześnie – oczekiwałem chyba czegoś więcej. Bo poza Strażnikami Pustkowia, którzy są groteskową wariacją na apokaliptyczny zastęp harcerski, dostajemy dość standardowe wyobrażenie świata po zagładzie. Ot, nic nowego: ruiny cywilizacji, drogi zastawione wrakami samochodów po horyzont i czające się w ciemnościach mutanty, a to wszystko w oparach toksycznego kwasu.

Werdykt

Fragment komiksu (rys. Alexandre Tefenkgi).

Komiks “Pewnego razu gdzieś na końcu świata” wchodzi gładko, bo Aaron sprawnie operuje znanymi motywami gatunkowymi. Dzięki tajemnicy, która rozgrywa się w tle (dlaczego dziewczyna ucieka i czego tak naprawdę chcą od niej Strażnicy Pustkowia?) i przebitkom z przyszłości, czytelnik jest zaintrygowany tym, co wydarzy się dalej. Całość ratuje też dyskretny humor (zwróćcie uwagę na listę sprawności Strażników Pustkowia) i warstwa graficzna utrzymana w stonowanej palecie kolorystycznej (bez zaskoczeń: za dnia dominują żółć, brąz i pomarańcz, a w scenach nocnych – chłodny wygaszony błękit). Alexandre Tefenkgi odpowiedzialny za rysunki i Lee Loughridge (kolory) świetnie oddają klimat opowieści Aarona, przekazując pewne znaczenia przy pomocy obrazu, mimiki postaci, nagłego zdynamizowania narracji w bardziej dramatycznych momentach.

“Pewnego razu gdzieś na końcu świata” to porządne czytadło, które w najlepszych momentach potrafi zaintrygować, a jednocześnie pozostawia trochę niedosyt. Nie da się ukryć, że mimo fajnych postaci, to dość standardowa wizja świata postapo. Tom pierwszy, czyli “Miłość na pustkowiu”, sprawia wrażenie długiego rozbiegu do właściwej opowieści. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych tomach Aaron spełni złożoną tu obietnicę. Na przykład wyjawi kilka tajemnic i nieco mniej zachowawczo podejście do przygód swoich bohaterów. Tego jemu i sobie życzę.

Jan Sławiński

Jan Sławiński

Absolwent Filmoznawstwa (I i II stopień) oraz Tekstów Kultury (II stopień) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w internecie, prasie specjalistycznej („Ekrany”, „Czas Literatury”, „Zeszyty Komiksowe”) oraz tomach zbiorowych („1000 filmów, które tworzą historię kina”, „Poszukiwacze zaginionych znaczeń”). Od ponad dziesięciu lat prowadzi autorskiego bloga jako Anonimowy Grzybiarz.
News will be here