News will be here
“Nowa konstelacja” – kosmiczny thriller, któremu warto dać szansę [Recenzja]

Nowy serial od Apple TV+ to kolejny już na tej platformie dramat kosmiczny. Nie ma co się dziwić, że Apple upodobało sobie tę kategorię – zarówno „For All Mankind“, „Inwazja“ czy „Fundacja“ okazały się wielkimi hitami i zwyczajnie dobrymi serialami. Czy w przypadku „Nowej konstelacji“ możemy powiedzieć to samo?

Noomi Rapace wciela się w rolę Jo Ericsson, astronautki, która przeżywa śmiertelną kolizję na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po powrocie na Ziemię zaczyna dostrzegać, że jej życie się zmieniło, choć nie do końca potrafi wytłumaczyć jak. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale pewnie szczegóły się nie zgadzają. Na dodatek pojawiają się u niej tajemnicze wizje.

Rosie/Davina Coleman i James D’Arcy w “Nowa konstelacja” (2024) fot. Apple TV+

KOSMICZNY THRILLER… NA ZIEMI

Pierwsze dwa z ośmiu odcinków rozgrywają się w dużej mierze w kosmosie i poświęcone są wypadkowi, jego następstwom oraz zapierającemu dech w piersiach powrotowi Jo na Ziemię, gdzie spędzi resztę serii. Pojawiają się czasowe dyslokacje, retrospekcje, retrospekcje do przodu i coś, co można nazwać przebłyskami w bok. Czasami tylko na chwilę i może być trudno śledzić skomplikowaną architekturę lub dokładnie pamiętać, z jaką rzeczywistością mamy do czynienia w danym momencie.

Mimo to, choć nie zawsze byłem pewien, jak lub czy niektóre elementy układają się w całość, dramatyczny zamysł był zawsze jasny, a to, co nie było oczywiste na początku, stało się oczywiste później. Pomimo całej filigranowości science-fiction, nacisk serialu jest emocjonalny i czuć to podczas seansu wszystkich odcinków.

William Catlett w “Nowa konstelacja” (2024) fot. Apple TV+

TAJEMNICA DO ROZWIĄZANIA

To historia pełna tajemnic, której sednem jest to, czym jest ta ważna dla NASA rzecz. Projekt prowadzony jest przez legendarnego amerykańskiego astronautę Henry'ego (Jonathan Banks), który kilkadziesiąt lat temu zdobył nagrodę Nobla, a teraz występuje gościnnie na konwentach sci-fi i desperacko pragnie powrócić do czołówki odkryć naukowych. Na początku wszystko, co tak naprawdę wiemy o jego badaniach, to to, że obejmują one znalezienie innego stanu materii, który najwyraźniej jest możliwy tylko w środowisku zerowej grawitacji, a Henry jest tak zdeterminowany, aby rozwikłać tę tajemnicę, że bardziej dba o wyniki testu niż jakiekolwiek ludzkie życie, które ostatecznie kosztuje.

Cokolwiek to jest, eksperyment ma bardzo zauważalne skutki uboczne, szczególnie dla Jo. Początkowo wszystko wydaje się w porządku po jej nieprawdopodobnym powrocie na Ziemię; natychmiast łączy się z mężem i córką i próbuje wrócić do czegoś przypominającego normalne życie. Ale w końcu staje się jasne, że rzeczy nie są normalne.

Noomi Rapace w “Nowa konstelacja” (2024) fot. Apple TV+

NIE JEST TAK, JAK SIĘ ZAPOWIADAŁO

„Nowa konstelacja“ to jesteś z tych seriali, w których bardzo łatwo jest się NIE zakochać. W zasadzie nic nie jest w nim takie, jak nam się początkowo wydaje i kiedy już przyzwyczajamy się to jakiejś formy tej opowieści, twórcy ją mieniają. Jednak im dalej w las, tym trudniej jest oderwać wzrok od tej historii. Jest to zasługa nie tylko ciekawego scenariusza, ale i dobrych występów aktorskich oraz kadrów, czy scen, które mają chyba w założeniu składać hołdy rozmaitym twórcom i ich dziełom.

Początek to zdecydowanie wizualne nawiązanie do „Grawitacji“ Alfonso Cuaróna i momentami ogląda się je z nie mniejszymi emocjami jak dzieło meksykańskiego reżysera.

Oczywiście nie jest to serial bez wad, ale jednak zdecydowanie warto dać mu szansę. Wydaje mi się, że dla znacznego grona widzów, może się to okazać jedna z ciekawszych pozycji tego roku – zwłaszcza dla tych lubiących mroczne skandynawskie produkcje.

Późny rozwój wydarzeń sugeruje, że nadejdzie więcej, choć według mnie nic więcej nie jest konieczne. Na koniec serii dochodzimy do konkluzji, która jeśli niekoniecznie oczekiwana, wydaje się prawdziwa. Można to uznać za hołd dla serialu w jego obecnej formie. Nie każdy serial, nawet świetny, musi powracać.

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here