News will be here
ANOHNI – "My Back Was a Bridge for You to Cross", wyd. Secretly Canadian

Najnowszy krążek ANOHNI and the Johnsons można nazwać esencjonalnym popem ery postmodernizmu. Oto bowiem mamy do czynienia z albumem, który jest przez główną autorkę reklamowany jako osobisty komentarz na temat innego, legendarnego albumu.

Mianowicie, chodzi o ponadczasowe dzieło amerykańskiego soulu wydane w 1971 roku. Kultowe “What’s Going On” Marvina Gaye’a do dziś uderza bowiem aktualnością bezkompromisowego, społeczno-politycznego przekazu. Analogicznie do przytoczonej płyty “My Back Was a Bridge for You to Cross” od ANOHNI stanowi natomiast tematyczną syntezę makrokosmosu z mikrokosmosem. Idąc tropem wybitnego muzyka sprzed lat, Brytyjka opisuje swoje idiosynkratyczne rozterki. Wpisuje je jednak w szerszy kontekst, tworząc wręcz socjologiczny komentarz na temat otaczającej nas wszystkich rzeczywistości.

Artystka szkicuje między innymi zniuansowaną emocjonalnie naturę doświadczenia osoby transpłciowej. Jednocześnie zestawia ją z idącymi za tym wnioskami dotyczącymi ogólnej kondycji społeczeństwa. Mocno inspiruje się Gaye’em, który kilka dekad temu kreślił autoportret afroamerykańskiego protagonisty zaplątanego w burzliwą narrację Stanów Zjednoczonych lat siedemdziesiątych.

Przez nową płytę ANOHNI przewija się pewnego rodzaju tęsknota za ideą świadomej społecznie muzyki pop

Wydaje się wręcz, że ANOHNI próbuje polemizować z postironicznym, metagatunkowym podejściem swoich koleżanek i kolegów po fachu, których bardziej niż dekonstrukcja mechanizmów rzeczywistości, interesuje dekonstrukcja gatunkowa. To płyta będąca elegią na cześć śmierci popu zaangażowanego – muzyki przebojowej, aczkolwiek śmiertelnie poważnej zarówno formalnie, jak i merytorycznie. Muzyki wykorzystującej ładną melodię nie jako narzędzie intertekstualnej erudycji, lecz wehikuł dla mięsistych emocji.

Właśnie w takim podejściu do popu, a nie tym forsowanym przez wytwórnię PC Music czy oszalałe intertekstualistki w rodzaju Riny Sawayamy, można gołym okiem dostrzec artystyczną odwagę. Ponieważ zestawienie szlachetności ANOHNI z filozofią “Nowej Szczerości” Fostera Wallace’a byłoby banałem, którego prawdopodobnie spodziewają się po mnie moi czytelnicy, pozwolę sobie zwieńczyć ten krótki felieton nieco innym porównaniem.

Przyjmijmy na potrzeby efektownej konkluzji, że współczesny pop jest odpowiednikiem pulpowego kina sensacyjnego

To rodzaj prostolinijnego widowiska wdzięczącego się do publiczności nieokiełznaną słodyczą immanentnego banału. Ciągnąc tę paralelę, modni postironiści w typie Charli XCX odwalają krecią robotę Quentina Tarantino. Pod pozorem bezgranicznego uczucia do owej uroczej sztampowości przemycają bowiem wredną, cyniczną zgrywę z niewinności banalistycznego materiału źródłowego.

Tymczasem, po kowbojsku, w skrajnej opozycji do takiej postawy stoi ANOHNI. Miłośniczka Marvina Gaye’a wraz ze swoimi utalentowanymi muzykami wchodzą w buty Nicolasa Windinga Refna – duńskiego filmowca (m.in. “Drive”, “Kowbojka z Kopenhagi”), który obchodzi się z gatunkowymi kliszami niczym kapłan odprawiający rytuał na cześć uniwersalnego piękna ducha prostoty. I właśnie takiego popu potrzebują lata dwudzieste XXI wieku. Dokładnie takiego, nie innego.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here