News will be here
Iggy Pop – "Every Loser", fot. Atlantic Records

Iggy Pop powraca z kolejną płytą. Znów nie jest rewelacyjnie, ale za to tym razem udało mu się popełnić zbiór zręcznych, satysfakcjonujących melodii.

Iggy Pop to postać, której nie trzeba nikomu przedstawić. Ojciec punk rocka, który przed laty szalał w zespole The Stooges, a następnie zasłynął współpracą m.in. z Davidem Bowiem czy niedawno z Joshem Homme’em, wciąż jest żywą, energetyczną legendą. Ostatnie lata jego kariery były co prawda pełne nie do końca udanych strzałów, jednak jego nazwisko już na zawsze pozostanie częścią gitarowego kanonu.

Tak zwany Późny Pop do tej pory skupiał się na eksperymentach

Bardzo starał się wyjść poza nawias swojego emploi rebelianckiego, dzikiego zwierza estradowego. Czasem wchodził w buty okołodylanowskiego wieszcza, innym razem próbował być miejskim poetą, flirtował z elektroniką, a nawet mógł pokusić się o autoparodystyczne meta-zapędy. Wychodziło to różnie, ale najczęściej raczej poniżej przeciętnej.

Natomiast jego najnowsze dzieło jest w pewnym sensie pogodzeniem się z własną artystyczną osobowością. To krążek, który bardzo mocno nawiązuje do złotych czasów kariery Popa. Jest surowy, chropowaty, można wręcz powiedzieć, że garażowy (oczywiście na tyle, jak bardzo album faceta w tym wieku może być garażowy).

Złośliwie można by rzec, że Iggy Pop spóźnił się o dwie dekady

Rzeczywiście “Every Loser” zdaje się zwiastować wskrzeszaniem trendu garage rock revival. Momentami jest to płyta brzmiąca jak zbiór coverów wczesnych The Strokes czy Arctic Monkeys. Z drugiej jednak strony brzmi tak nie dlatego, że Pop przestał być oryginalny i zapragnął kopiować młodszych kolegów. To raczej wina trajektorii naszej popkultury. To wspomniane zespoły zdobyły sukces dzięki inspiracjom pierwszymi dokonaniami Iggy’ego, a nie odwrotnie. Teraz więc sam Iggy powraca do swojego oryginalnego brzmienia, a nie odtwarza estetykę z pierwszej dekady XXI wieku.

Żeby w pełni cieszyć się “Every Loser”, trzeba oczywiście obniżyć swoje oczekiwania

Pop, w przeciwieństwie do swojego zmarłego kolegi Bowiego, nie ma chyba już w sobie Wielkiej Płyty. Raczej nie ma szans, żeby w swoich późnych latach nagrał arcydzieło na miarę dokonań z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. To nie tyle wypalenie zawodowe, ile uspokojenie się i zaprzyjaźnienie z komfortem własnej wizji.

Należy więc patrzeć na projekty takie, jak ten, jak na solidne, satysfakcjonujące dzieła gościa, który najlepiej czuje się, eksplorując dobrze znajome mu światy. Czy dyskografia Iggy’ego Popa zyskała kolejny majstersztyk? Na pewno nie. Czy artysta znów zatrząsł współczesną popkulturą? Raczej nie. Udało mu się jednak coś, na co wielu twórców w jego wieku już nie może sobie pozwolić. Nagrał po prostu przyjemną, rockową płytę. Nie ma się czego wstydzić.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here