News will be here
Okładka albumu Lindstrøm – "Everyone Else Is A Stranger"

Różnorako rozumiana muzyka elektroniczna jest zbudowana na interesującej i niezwykle rzadko dostrzegalnej sprzeczności. Jej filozoficzna powłoka zazwyczaj kształtuje się zupełnie nieintuicyjnym sposobem. Syntetyczne dźwięki mają to do siebie, że ich brzmieniowa "jasność" jest wprost odwrotnie proporcjonalna do "ciemnej" siły oddziaływania. Innymi słowy – im melodie bardziej promienne i afirmatywne, tym rezultat mroczniejszy, a nawet bardziej nihilistyczny.

Skoczny, radosny rytm, choć próbuje wysnuć przed odbiorcą optymistyczną tezę, prawie zawsze nieświadomie prowadzi do smolistej konkluzji. Tak też jest w przypadku albumu “Everyone Else Is a Stranger”, który zaserwował nam Lindstrøm. Ten beztroski kawałek nostalgicznego space disco jest bowiem tak mocno zanurzony w głębi utopii, że aż dotyka czarnej otchłani dystopii. Najnowsza płyta Norwega ukazuje charakterystycznie współczesną tendencję. Mianowicie, eksponuje niezwykle silną żądzę intensywnego pędu.

Pędu obciążonego ekspresyjnością samego ruchu, zaakcentowaniem dynamiczności manewrów, wyrazistością biegowej rytmiki, a jednocześnie lekceważącego znaczenie celu. Lokomotywa Lindstrøma nigdy się nie zatrzymuje. Gdy album dobiega do końca, aż prosi się o włączenie go od początku. Nie dlatego, że jest tak wybitny (choć nie można mu odmówić solidnej przebojowości kompozycji), a dlatego, że przerywa swoją muzyczną wypowiedź w pół zdania. Galop w rytmie nu-disco jest ilustracją dla snu o nieskończoności. Snu, który kolektywnie śni dzisiejsza ludzkość, nie mogąc poradzić sobie z perspektywą schyłku.

Lindstrøm pędzi na złamanie karku ku wielkiemu niczemu, a my wraz z nim

Z każdym kolejnym utworem kłusujemy coraz szybciej i szybciej, wspólnie z artystą wyobrażając sobie cyrkulacyjną przyjemność wiecznej dreptaniny, wiecznej bieganiny, wiecznej lataniny. Pokłóceni z kołowrotem codzienności wymyślamy sobie alternatywną samsarę. W zmontowanej naprędce karuzeli zmuszamy się do zapomnienia o wszelkich przepływach świata zewnętrznego.

Liczy się wyłącznie tu i teraz wyczarowane przez nas samych dzięki sile gremialnej fantasmagorii. Pogodzeni z trwałością powszedniości nie mamy już najmniejszej ochoty na grzebanie w jej mechanice, nie chce nam się już dokonywać prób modyfikacji. Odłożyliśmy na bok wielkie plany restrukturyzacyjne, konstrukcyjne i dekonstrukcyjne. Takowe wymagają bowiem zawierzeniu idei znaczącej puenty, a to przywilej, który przeterminował się gdzieś na początku tego stulecia.

Radość towarzysząca utworom na “Everyone Else Is A Stranger” wykiełkowała z dotkliwego pesymizmu

Pod efektowną banderą czystej zabawy Lindstrøm przemyca w swoich melodiach czysty fatalizm. Każda z czterech znajdujących się na płycie piosenek uśmiecha się do nas od ucha do ucha, a skrajna ekspresywność tego gestu wyraża nie tyle absolutne ukontentowanie, ile egzystencjalny obłęd. W ekstremalności tegoż uśmiechu dostrzeżemy raczej walkower szaleńca niż reakcję pełnego pogody ducha, nowoczesnego epikurejczyka. Owa euforyczna natura krążka jawi się natomiast jako krzyk desperacji, próba zagłuszenia świadomości niedogodności bytu.

Jest ona zgrabnie zaaranżowanym ćwiczeniem z bagatelizacji. Jest treningiem wiary w cudowną moc mentalnej dezercji. Lindstrøm, tak jak wielu innych producentów współczesnej muzyki elektronicznej, wciela się w rolę kaznodziei nowej utopii. Norweski muzyk przyłącza się bowiem do chóru twórców i odbiorców przekonanych oraz przekonujących o tym, że jałowość doczesności da się wybiegać, wypocić, wynieść na strych świadomości.

Paradoksalnie, podczas tej pogoni Lindstrøm nieustannie ogląda się za siebie

Jego dzieło jest po brzegi wypełnione minionymi tropami. Choć gna do przodu, to i tak nie jest w stanie pozbyć się naleciałości kultury ubiegłych dekad. Jego widowiskowy, nieprzerwany wyścig z samym sobą nurza się w oparach retrofuturystycznych, a nie futurystycznych. Progresywny naskórek uprawianej przez niego elektroniki służy więc za dekorację o walorach wyłącznie estetycznych. Rzeczywista esencja albumu jest bowiem stricte wsteczna.

Nie mogło być jednak inaczej, skoro “Everyone Else Is a Stranger” celuje w spektakularną anihilację wszelkich końców. Strach przed majaczącą gdzieś na horyzoncie groźbą konkluzji zmusza przecież do fetyszyzacji retrospekcji. Sen o nieskończoności unika rychłej metamorfozy w otrzeźwiający koszmar jedynie wtedy, gdy udaje mu się przetasować kosmicznego pokera i ostatecznie podmienić kartę jutrzejszą na kartę wczorajszą.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here