News will be here
Sufjan Stevens – "Javelin", fot. Asthmatic Kitty Records

Wyśmienity filozof i socjopolityczny teoretyk Mark Fisher w cyklu wykładów pt. "Postcapitalist desire" zahaczył o bardzo ciekawy kulturowy wątek artystycznego wymiaru cierpienia. Wraz ze swoimi studentami zastanawiał się, czy stworzenia arcydzieła rzeczywiście musi być powiązane z istnieniem osobistych bólów autora.

Rzeczona intrygująca akademicka konwersacja nie doprowadziła do konsensusu. Kilku studentów przywoływało przykłady potwierdzające – wydawałoby się kliszową, ale jednak powszechną – tezę o konieczności koegzystencji życiowego nieporządku artysty oraz jakościowego dzieła. Głosy przytakujące obligatoryjności tego rodzaju udręczenia wspominały dokonania m.in. wywodzących się z klasy robotniczej przedstawicieli muzyki punkowej, którzy kreowali zainspirowani tragizmem ich sytuacji ekonomiczno-politycznej.

Idąc tym tokiem rozumowania, moglibyśmy więc uznać, że wszelkiego rodzaju oryginalna wizja jest transgresją wymierzoną w opresyjność odgórnie narzuconego porządku. A ponieważ jest ona w naturalny sposób naznaczona unikalnym, emocjonalnym doświadczeniem, automatycznie staje się absolutnie idiosynkratycznym wytworem. Mark Fisher w trakcie tegoż wykładu popisał się natomiast ciekawym, prawdopodobnie improwizowanym kontrargumentem spersonifikowanym przez karierę zespołu The Beatles.

Brytyjski myśliciel stwierdził, że dorobek legendarnej czwórki z Liverpoolu przeczy koncepcji dzieła rodzącego się w bólach

Sufjan Stevens – “Javelin” (oficjalny streaming)

Fisher przypomniał o tym, że być może najciekawsze płyty Beatlesów powstały w momencie ich największej chwały. Według niego (oraz całej rzeszy krytyków muzycznych) to właśnie te najpóźniejsze dzieła kultowej grupy prezentowały najszerszą gamę eksperymentalnych, nowatorskich idei.

Innymi słowy, według alternatywnej teorii, to artysta najedzony (pod względem życiowego standardu), a nie głodny jest najbardziej płodny. Oczywiście osiągnięcie pewnego wysokiego poziomu egzystencjalnego zadowolenia nie eliminuje potencjału cierpień, jakie przyszykował dla nas kosmos. Jednak na pewno znacząco obniża intensywność oraz częstotliwość występowania powszedniego bólu.

Wydaje się, że Sufjan Stevens potwierdza słuszność pierwszego przypuszczenia

Sufjan Stevens – “Javelin (To Have and To Hold)” (jeden z utworów z najnowszej płyty)

Najnowszy krążek czołowego reprezentanta nowoczesnego, amerykańskiego folku, “Javelin”, został bowiem nagrany jako swego rodzaju elegia na cześć zmarłego partnera artysty. Album, który powstał poniekąd w celach autoterapeutycznych, jednocześnie okazuje się jednym z najlepszych w dorobku twórcy. To płyta porównywalna z jego największymi dokonaniami w rodzaju “Illnois” czy “Carrie & Lowell”. Co więcej, jest to dzieło znacząco przewyższające co najmniej tuzin ostatnich projektów, w które Sufjan Stevens był zaangażowany.

Oczywiście przypadek Sufjana Stevensa, tak samo, jak przypadki punkrockowych kapel i Beatlesów, w żadnym wypadku nie jest definitywnym dowodem na rzetelność jednego argumentu i nierzetelność innego. Są one jednak ciekawymi punktami zaczepienia przy okazji rozmów o mechanizmach wpływających na powstawanie dzieła, a nawet formacji różnorako rozumianych kanonów.

Który twórca ma większą szansę na popełnienie Wielkiego Dzieła? Ten, który jest napędzany złością na skrajny, codzienny dyskomfort, czy ten, który właściwie nie musi się już niczemu przeciwstawiać? Oto dylemat, który pojawia się za każdym razem, gdy otrzymujemy tekst kultury o genezie bliźniaczej do tej warunkującej powstanie “Javelin”.

Audiobookowa wersja serii wykładów Marka Fishera
Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here