News will be here
Ból kontra kultura masowa

Byung-Chul Han w jednym ze swoich głośnych esejów postawił jednoznaczną, niezwykle wyrazistą diagnozę - współczesność boi się przede wszystkim jednego upiora o krótkim, aczkolwiek donośnym imieniu “ból”.

Według niemieckiego filozofa nasze społeczeństwo cierpi na algofobię - skrajny lęk przed bólem. Zainspirowany myślą Nietzschego autor stwierdza, że w owej powszechnej trwodze (przejawiającej się m.in. cywilizacyjną obsesją farmaceutyczną) można dostrzec nie tyle siłę racjonalności pragnienia dbania o swoje zdrowie, ile słabość ducha.

Tezę Hana należy odczytywać metaforycznie. Jego konstatacja nie poddaje krytyce konieczności istnienia medykamentów, czy społecznej istotności nieustannego rozwoju rozmaitych gałęzi medycyny. To raczej próba dekonstrukcji esencjonalnie nowoczesnego odruchu ucieczki od bólu, zapomnienia o nim, zanim na dobre zagości w naszej świadomości. Prawdopodobnie Byung-Chul Han nie widzi nic złego w masowej produkcji leków przeciwbólowych, aczkolwiek na pewno zastanawia ich częstotliwość, z jaką są spożywane. Nie martwi go sama konieczność uśmierzenia bólu, a raczej charakterystyczne dla nowoczesności zatarcie granicy między możliwością, chęcią i obligatoryjnością rzeczonej konsumpcji.

Idea przyświecająca autorowi “Społeczeństwa zmęczenia” znajduje wspaniale paradoksalnie (co spodobałoby się samemu Hanowi, który jest oddanym wielbicielem Hegla) potwierdzenie w tekstach kultury, a konkretniej tych dziełach, które ku naszej uciesze sprzedają nam atrakcyjną, ponieważ całkowicie bezpieczną, symulację poczucia bólu.

Ranking najbardziej ekstremalnych horrorów

Najbardziej komfortowy rodzaj popkulturowej symulacji bolesnego doświadczenia odnajdziemy w kinematografii spod znaku tzw. gore, czyli po prostu audiowizualnych spektakli przemocy. Jedna z najbardziej niesławnych serii brutalnych obrazów pt. “Królik doświadczalny” w dużej mierze opiera się po prostu na zainscenizowanych, trwających w nieskończoność scenach tortur. Komfort w czysto kinowym odzwierciedleniu bólu objawia się w tym, że audiowizualny charakter spektaklu nie pozwala na domysły. Właściwie największy niepokój odbiorca odczuwa tuż przed seansem, ponieważ w y o b r a ż a sobie ekranową kaźnię. Natomiast, gdy jego oczy wreszcie spotkają się ze scenami niewyobrażalnego cierpienia, widz odczuwa ulgę. W ujęciu filmowym ból oswojony popkulturowym eskapizmem jest bólem bezpiecznym, dającym się złapać w sidła dosłowności, a więc pozbawiony elementu nieodgadnionego niepokoju. Kochamy więc oglądać ból na ekranach naszych urządzeń, ponieważ dzięki niemu udaje nam się konserwować iluzję. Wydaje się nam, że doprowadzamy do konfrontacji, a w istocie organizujemy sobie drogę ucieczki.

Nieco mniej przystępny, ale wciąż konfekcjonowany wydaje się ból zapisany na kartach historii literatury. Jedna z najsłynniejszych amerykańskich opowieści o istocie bólu, tzn. “Krwawy południk” Cormaca McCarthy’ego jest osadzona w samym wnętrzu fatalizmu Dzikiego Zachodu. Słynna powieść prezentuje bardzo interesujące podejście do portretowania scen przemocy. Proza autora m.in. “To nie jest kraj dla starych ludzi”, czy “Drogi” opiera swój specyficzny rytm na jednym, podstawowym fundamencie - repetycji. W rezultacie mamy do czynienia nie tylko z nagromadzeniem opisów aktów zadawania bólu, ale przede wszystkim ze wkradającą się do transgresyjnego sentymentu nudą. “Krwawy południk” jest więc skonstruowany w taki sposób, by w pewnym momencie czytelnik przestał odczuwać niepokój, wstręt, czy gniew i zamiast tego przyznał się przed samym sobą, że kolejne akty przemocy po prostu go nużą. Intencja McCarthy’ego ma więc iście tragiczny wymiar. Twórca postanawia bowiem skrytykować współczesne społeczeństwo wciąż poszukujące nieustannego znieczulenia na ból i żeby osiągnąć swój cel musi wywołać u odbiorcy uczucie skrajnej obojętności w nadziei na moment dogłębnej, transformującej autorefleksji.

Z najbardziej niekomfortową, gdyż najbardziej abstrakcyjną popkulturową materializacją bólu mamy do czynienia w muzyce.

Wywiad z autorem projektu Prurient

Mowa tu zwłaszcza o artystach reprezentujących szeroko pojęty podgatunek noise, tj. forma bardziej awangardowa od muzycznej awangardy i bardziej eksperymentalna od muzyki eksperymentalnej. Twórcy tacy jak Merzbow czy Prurient biorą sobie za nadrzędny cel komponować dźwięki, które sprawiają psychiczny i fizyczny ból. W przypadku takich grup jak Whitehouse kolejnym elementem układanki w tej narracji są też wykrzykiwane teksty utworów, zainspirowane m.in. biografiami prawdziwych seryjnych morderców. W przypadku symulacji bólu skonstruowanej przez dźwięki noise’owe mamy do czynienia z bardzo niepokojącą zbitką narracyjno-estetyczną - sugestią ekstremalnego cierpienia niepopartą jakąkolwiek bezpieczną racjonalizacją.

Wszystkie te popkulturowe symulacje bólu służą jednemu celowi. Ich zadaniem jest oswoić dzisiejszego człowieka z cierpieniem, ale na sposób pełnokrwiście nowoczesny, tzn. taki, który odrzuca potencjał trudnego, wymagającego wielu poświęceń doświadczenia konfrontacji na rzecz prostszego, bardziej symbolicznego niż empirycznego doświadczenia ucieczki w semiologię. Parafrazując Byung-Chul Hana, należałoby uznać, że XXI wiek nakazuje konsumpcję znieczulającej kultury masowej, tzn. takiej, która z jednej strony oswaja ból otaczającej nas rzeczywistości, a z drugiej niezwykle wulgarnie go trywializuje.

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here