News will be here
Czas wolny – nieoczywiście oczywisty mit

3×8 – 8 godzin pracy, 8 godzin wypoczynku, 8 godzin snu. Oto utopijny balans, który nasza kultura już dawno uczyniła naturalnym i odpornym na krytykę.

Ostatnio polskie media coraz śmielej atakują problemy życia pracowniczego. Głównonurtowe portale przynajmniej raz w tygodniu naświetlają jakiś przykład wzięty z teraźniejszej kapitalistycznej dystopii. Wydaje się wręcz, że krytyka eksploatacji współczesnej klasy robotniczej stała się trendem – popsocjalizmem, który nabija kliknięcia, gdyż łatwo się go konsumuje przy porannej kawie.

Niezbyt zaskakujące jest to, że wspomnianemu dyskursowi brakuje analitycznej głębi. W końcu generują go w dużej mierze portale dbające o wieczność społeczno-politycznego status quo. Neoliberalny silnik napędzający maszynerię polskiego internetu wyspecjalizował się w uprawianiu progresywności z przymrużeniem oka – takiej, która nie zrobi nikomu krzywdy.

Prawdziwą krzywdę zaśniedziałej debacie publicznej mogłaby z kolei zrobić rozmowa o czasie wolnym

Czas wolny po amerykańsku, czyli próba znalezienia mitycznego work-life balance przez Ashley V. Whillans

Utopia wolnej pracy została już połknięta przez establishment medialny, ale utopia czasu wolnego od pracy wciąż zdaje się zbyt niebezpiecznym mitem, by nasze onetowo-newsweekowe uniwersum w ogóle włączyło go do swojej narracji. W idei mówiącej o nieistnieniu wolnej, sprawiedliwej pracy nie ma dziś nic transgresyjnego. To teza, którą w taki czy inny sposób zaakceptują wszystkie środowiska zlokalizowane w różnych miejscach światopoglądowej mapy. Tymczasem koncepcja nieistnienia czasu wolnego dla ogarniętej centryzmem opowieści medialnej tego wieku jest już zbyt radykalna, by nie reagować na nią zniesmaczeniem.

Marginalizacja owego konceptu wiąże się z dwoma powszechnymi przekonaniami, wykreowanymi przez konkretne założenie: w pracy jesteśmy pracownikami, po pracy jesteśmy niepracownikami. Tak więc, po pierwsze – fizycznie opuszczając miejsce pracy, stajemy się tymczasowo wolni. Po drugie, nie robiąc po pracy tego, co robimy w pracy, również mamy wolne. Po aprobacie powyższych argumentów dyskusja na temat mitu czasu wolnego rzeczywiście wydaje się nonsensowna.

Jeśli przyłożymy do nich lupę, może okazać się, że te pozorne oczywistości mają w sobie właściwości fantasmagoryczne

Zacznijmy od pierwszej kwestii. Opuszczenie biura lub fabryki jest tożsame z zakończeniem czasu pracy (jednocześnie rozpoczyna się wówczas nasz czas wolny) jedynie połowicznie. Owszem, w tym momencie nie przebywamy już na terenie kontrolowanym przez przełożonego, ale to wcale nie oznacza, że natychmiastowo możemy cieszyć się bezgraniczną wolnością. Najpierw trzeba przecież dotrzeć do (swojego lub nie) domu, żeby w ogóle się ową wolnością zacząć cieszyć.

Podróż samochodem lub publicznym transportem, trwająca od kilkunastu minut do kilku godzin, nie powinna mieścić się w żadnej definicji czasu wolnego. Tak zwany commuting to widmowe przedłużenie dnia pracy. Widmowe, bo nieopłacone i nieuznawane. Wszyscy pracownicy, którzy regularnie biorą udział w ruchu ulicznym, tracą cenne momenty potencjalnego wypoczynku za darmo i na darmo. Nie wszyscy jednak są tego świadomi.

Noam Chomsky o życiu pracownika

Kwestia druga wydaje się jeszcze ciekawsza. Jest ona znakomitym materiałem do dogłębnej psychologiczno-socjologicznej analizy. Na takową nie mam tu miejsca, lecz postaram się przynajmniej naszkicować pomysły, które mogłyby stanowić dla niej odpowiedni wstęp.

Wydawać by się mogło, że gdy już w końcu dotrzemy do domu, jesteśmy w stanie w pełni egzekwować nasze prawo do wypoczynku. I tu wkrada się błąd, do którego trzeba podejść lingwistycznie. Otóż najczęściej nasz czas po pracy nie jest wypoczynkiem, a jedynie odpoczynkiem. To ważna różnica, którą kultura współczesna skutecznie wymazała z kolektywnej świadomości społeczeństwa.

Wypoczynek równa się odprężeniu totalnemu, nieograniczonemu, w pełni satysfakcjonującemu

To mniej lub bardziej intensywna aktywność jednostki skupionej wyłącznie na swojej przyjemności. To działanie oparte na filozofii gry lub zabawy – pozwalające człowiekowi na pełne skupienie ciała i umysłu na wykrzesaniu z danego momentu jak największych pokładów frajdy. Wypoczynek rzeczywiście mógłby być elementem definiujący czas wolny, gdyby takowy istniał. Idea wypoczynku po pracy jest jednak teorią przegrywającą z dniem powszednim.

Mityczny czas wolny zazwyczaj spędzamy na regeneracji – na ładowaniu baterii. Przypominamy opróżniony kontener, który trzeba ponownie naładować, by znów spełniał swoją funkcję. Nie wypoczywamy, a odpoczywamy, to jest: robimy sobie przerwę od pracy, by następnego dnia dalej być użyteczną siłą roboczą. Odpoczynek nie ma nic wspólnego ze swobodnym relaksem. Odpoczywając, nie jesteśmy autonomicznymi jednostkami, które mogą robić wszystko, na co tylko mają ochotę. Jesteśmy raczej maszynami czekającymi na wymianę paliwa przed kolejnym dniem w pracy.

Jak więc czas wolny wygląda w praktyce?

Pragnienie kontroli czasu wolnego

Pracownik po pracy często nie ma sił, by robić cokolwiek poza kanapową rekonwalescencją. Nie ma w sobie fizycznej i mentalnej energii, by oddawać się swoim pasjom, działaniom kreatywnym czy uprawianiu sportu. Cała ta energia została już zużyta – była bowiem przeznaczona dla interesów szefa. Po wyeksploatowaniu się z wszystkich sił witalnych pozostaje mu jedynie biernie czekać aż jego mózg i mięśnie znów będą gotowe do wytężonej pracy. Na wypoczynek często nie mamy jednak szans, nawet jeśli wyrwiemy się z ciepłych objęć domowej bierności.

Idąc ze znajomymi do pubu czy z rodziną na spacer również odpoczywamy, a nie wypoczywamy. Nawet w takich chwilach ułuda czasu wolnego szybko pęka z powodu czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Z zewnątrz przebijają ją biurowe depesze – potok służbowych sms-ów, maili, telefonów i messengerowych wiadomości, czyli sygnały przypominające o tym, że nawet nie będąc w pracy, ciągle w niej jesteśmy. Od wewnątrz atakują ją nasze własne myśli dotyczące zawodowych planów, pomysłów związanych z przyszłymi projektami czy po prostu niepokojów i stresów, którymi napromieniowało nas minione osiem godzin roboty.

Czas wolny nie istnieje, a jeśli istnieje, to tylko na zasadzie anomalii, wyjątku od reguły. To mit, który został tak skutecznie znaturalizowany i ustandaryzowany przez naszą kulturę, że uzyskał status debatoodpornego. Głównonurtowe dziennikarstwo nie zamierza się z nim mierzyć, gdyż choćby nadszarpnięcie tak fundamentalnej utopii mogłoby zbyt mocno potrząsnąć zakopanym w wiecznej stagnacji publicznym dyskursem. A tego oczywiście nikt by nie chciał, prawda?

Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here