News will be here

Ale przed wyjazdem na stronie NPBP.BY (dostępnej także po polsku) wypełniamy uważnie formularz, tak, żeby dane z naszego paszportu były zgodne co do joty z wpisanymi. Dokonujemy niewielkiej płatności on-line i wkrótce otrzymujemy w mailu specjalny dokument, zwany propuskiem, który upoważnia nas do bezwizowego pobytu na białoruskim terenie Białowieskiego Parku Narodowego przez 72 godziny.

Obszar, w jakim możemy się poruszać, jest ściśle określony, a specjalne znaki wyznaczają granice terenu, który możemy zwiedzać ze wspomnianym dokumentem. Najlepiej do białoruskiej części puszczy pojechać rowerem. Można wziąć swój, można wypożyczyć w Białowieży za 30-35 złotych za dobę. Nasze propuski umożliwiają skorzystanie z jednego tylko przejścia granicznego, w Piererowie, 4 km od Białowieży. Jest to przejście wyłącznie pieszo-rowerowe, samochód więc zostawiamy w Białowieży, bo w pobliżu granicy parkingów brak. [caption id="attachment_3890" align="aligncenter" width="1200"]Foto: Rafał Turowski Foto: Rafał Turowski[/caption] Kontrola paszportowo-celna po obu stronach granicy jest sprawna i miła, tuż za granicą w informacji turystycznej można kupić bilety wstępu do siedziby Dziadka Mroza, zarezerwować nocleg oraz wycieczki i kupić napoje (przyjmują karty, więc nie lękajmy się braku w portfelu naprawdę rzadkiej w naszych kantorach białoruskiej waluty). Ścieżki rowerowe po tamtej stronie są naprawdę świetnie przygotowane i bardzo dobrze oznakowane. Poruszanie się po nich jest naprawdę dużą przyjemnością i nawet gnuśny czy mało wprawiony cyklista owe 40 kilometrów jednodniowej przejażdżki (z Białowieży do Kamieniuk i z powrotem) pokona bez większego wysiłku. Mijamy ładne acz sztuczne Jezioro Ladzkie, skręcamy w lewo, uprawiamy tree-hugging ze starym dębem i oto jesteśmy u Dziadka Mroza. [caption id="attachment_3891" align="aligncenter" width="1200"]Foto: Rafał Turowski Foto: Rafał Turowski[/caption] Zimą, szczególnie śnieżną, podobno tłum tu niczym w Disneylandzie, ja widziałem Dziadkową sadybę upalnego wiosennego dnia i było tam odświeżająco pustawo. Oczywiście Dziadek Mróz jest obecny przez cały rok, chętnie pozuje do zdjęć, dla każdego znajdzie dobre słowo i zaprosi do obejrzenia swojego królestwa pełnego magii. Jest i Śnieżynka i Magiczny Młyn i żaba do całowania, tysiące (prawdziwych!) listów do Dziadka Mroza w jego Skarbcu – pracowni, a całości pilnują Dąb-Dąbowicz i Wiąz-Wiązowicz, znani u nas jako Wirwidąb i Waligóra. I każdy odwiedzający dostaje prezent! No hecne to miejsce nieprawdopodobnie. Pożegnawszy się z baśnią posilamy się pysznymi blinami (np. z miodem, maliną, albo – jak kto woli ze smalcem lub kawiorem), popijamy kwasem chlebowym i ruszamy do Kamieniuk. Kamieniuki są niezbyt dużą miejscowością z siedzibą parku narodowego, bankiem, pocztą, sklepami, słowem – wszystkim, co nam potrzebne. Na miejscu można wymienić pieniądze (od lipca na Białorusi obcinają z cen cztery zera), wysłać kartki, wypić kawę i zjeść. My zdecydowaliśmy się na restaurację w budynku dyrekcji parku. Zważywszy na fakt, że rubel białoruski od ub. roku stracił ok. 1/5 wartości, ceny wyszukanych nawet potraw z dziczyzny były więcej niż zachęcające. W sklepach można się zaopatrzyć w alkohol czy papierosy jeśli ktoś lubi bądź potrzebuje (pamiętajmy o celnych limitach) albo -  kupić sobie jakieś fajne lokalne produkty jak na przykład syrop jarzębinowy czy bardzo popularny za naszą wschodnią granicą żurawinowy kisiel. Jest także w Kamieniukach rezerwat zwierząt, gdzie możemy obejrzeć z bliska sarnę, łosia czy strusie (sic!), ale akurat nasz podbiałowieski rezerwat jest znacznie lepszy. Wracamy Drogą Królewską, lasem sosnowym, dębiną, brzeziną, wzdłuż bagien, mijamy malowniczą wioskę Lackia, już jesteśmy z powrotem nad jeziorem, i już przejście graniczne i już się zrobił wieczór i już mamy piękny dzień za sobą.
News will be here