News will be here

Jeśli będziecie w Wiedniu, oprócz „programu obowiązkowego” wybierzcie się także na cmentarz centralny. Uwierzcie, warto szczególnie w sobotę, bo wtedy jeździ 106-ka i można Zentralfriedhof obejrzeć sobie z okna pojazdu. Tak, autobus jeździ po cmentarzu co pół godziny  i ma regularne przystanki z nazwami i z ławeczkami. Uważam, że to niesłychanie awangardowe  rozwiązanie komunikacyjne, a do tego trafione w dziesiątkę, bo autobusy jeżdżą pełne

Tuż przy wejściu nr 2 na wspomnianą nekropolię znajdziemy niezbyt może wielkie, ale nowoczesne wiedeńskie Muzeum Pogrzebowe, w którym można zapoznać się z obyczajami związanymi z pochówkami w cesarskim mieście, obejrzeć stosowne stroje, a nawet rzucić okiem na mega nowoczesną trumnę w kształcie… no chyba najbardziej to bobsleja. Jakkolwiek to zabrzmi – ogromnie mi się ta trumna podobała. Poza tym – można zobaczyć dokumentację z pogrzebów austriackich VIP-ów, którzy tu znaleźli ostatnie miejsce spoczynku. Mnie najbardziej zainteresował grób Falco, gdyż do dziś jestem fanem Jego twórczości. Nie ja jeden – przy jego grobie stanął specjalny stół na znicze od wielbicieli, przypomnę, artysta zginął w wypadku drogowym na Dominikanie. Zachwyciłem się natomiast pomnikiem Waltera Malli, muzyka jazzowego, sąsiada Falco na Zentralfriedhofie – jeśli tak można powiedzieć. I znów – nie mam pewności, czy dobór słów jest odpowiedni, ale mam wrażenie, że pod takim nagrobkiem bycie umarłym ma charakter wybitnie chilloutowy. U nas nie do pomyślenia, prawda?
Wybaczcie to niezdecydowanie językowe związane ze zmarłymi, bo u nas śmierć jest tematem tabu, pewnego rodzaju świętością wymagającą szczególnego doboru słów, gdy tymczasem ten wiedeński cmentarz jest nie tylko bardzo piękny, ale również… pełen życia. Także poprzez nieprawdopodobnie piękne i pomysłowe nagrobki. I jeszcze jedno… W sklepiku przy wspomnianym muzeum można kupić sobie różne klamoty – od pendrajwów w kształcie trumny, przez idealne na pogrzeb przyciemniane okulary z logo wiedeńskich cmentarzy komunalnych, naturalnie tshirty, ładną książkę z propozycjami wizualizacji klepsydr w gazetach aż po… miód. Robiony przez specjalnie hodowane tu pszczółki z kwiatów i drzew rosnących na cmentarzu. Drogo, mały słoiczek 3 euro. Nie wiem dlaczego, ta informacja wywołuje konsternację. Ale jeśli spojrzymy na to z innego punktu widzenia – że skoro z prochu powstaliśmy i w proch… to chyba przyjemniej, że z tego prochu wyrośnie miodne drzewko? Foto: Rafał Turowski Spod bramy jedziemy tramwajem szóstką do pętli, potem spacer pod torami i autostradą, i krótka przejażdżka 76A do pętli w suchym porcie. Tak, to jest koniec świata, stoją tam tylko elewatory i irańskie ciężarówki czekające na rozładunek. Idziemy sobie przez te tereny, kończy się droga, mała grobla i oto mamy Cmentarz Bezimiennych - ofiar Dunaju i… samobójców. Jedyna znaną z nazwiska osobą tu zaznającą wiecznego odpoczynku jest 11-letni Wilhelm, również będący ofiarą Dunaju, mianowicie – w rzece przez obcą rękę (jak napisano na tabliczce) utopiony. W każdą pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych miejscowi wędkarze przynoszą w pobliże cmentarza tratwę z miniaturą grobu z napisem Ofiarom Dunaju i z wieńcem i puszczają tę tratwę na wodę tuż przy pobliskiej gospodzie, gdzie niezwykła ta procesja przenosi wypominki, otwarte i dla innych gości chcących zjeść i wypić za spokój dusz dunajskich. Tak. Właśnie tak jest – na końcu drogi, na kompletnym odludziu, stoi gospoda, w której jest pełno ludzi i gdzie jeszcze mają nie wiadomo skąd wzięte resztki sturmu. To właśnie jest Wiedeń.
News will be here