News will be here
Fot. Darek Delmanowicz/PAP

Widmontologia Jacquesa Derridy, czyli koncepcja widma, które nie jest bytem, ani nie-bytem może wydawać się zrodzoną z francuskiej myśli filozoficznej abstrakcją, lecz w istocie jest ona zupełnie konkretną próbą kategoryzacji namacalnej rzeczywistości. Sam autor stosował ją nie tylko jako narzędzie hermetycznego, językoznawczego teoretyzowania, ale też jako drogowskaz prowadzący ku wnioskom politycznym (w taki sposób wykorzystywał swoją oryginalną ideę w "Widmach Marksa" - książce proponującej dogłębną psychoanalizę odepchniętego, ale nie martwego sentymentu lewicowego).

Myśl Derridy, choć na pierwszy rzut oka prezentuje się dość wsobnie, z powodzeniem można wykorzystać również do dekonstrukcji codzienności wykreowanej przez polskie powietrze. Kontynuując polityczne zaangażowanie tego filozofa, warto sięgnąć po jego teorię przy okazji podejmowania wysiłku zrozumienia wyników, jakimi zakończyły się ostatnie wybory parlamentarne.

Poniedzielne, procentowe zwieńczenie wielomiesięcznych partyjnych (i bezpartyjnych) agitacji bezsprzecznie zmaterializowało się przed milionami Polaków jako paradoksalne, żywe-nieżywe widmo.

Radiowy komentarz powyborczy

Triumf jednych oraz porażka drugich przywróciły do łask kolektywnej świadomości wiecznie żywą, a jednoczesne martwą fantazję o pozorowanym antagonizmie Tuskowo-Kaczyńskim, tj. sytuacji rodem z rutynowej neoliberalnej planszy pokrytej niby polemicznymi, ale jednak nieruchomymi pionkami.

Zwycięstwo opozycji to nie tyle wygrana nowej znaczącej siły, odświeżenie umacnianego przez dotychczasową władzę społeczno-politycznego zastoju, ile wiktoria alternatywnej estetyki, sukces odmiennego kapitału kulturowego. Mówiąc Derridą - zwycięstwo równocześnie martwe i nie-martwe.

Martwe, ponieważ wyzute z pełnokrwistego znaczenia, tzn. oferujące teleportację kilka lat wstecz, z jednego politycznego impasu do drugiego.

Fragment materiału Sky News

Epilog tej spektakularnej rozgrywki można z czystym sumieniem sprowadzić po prostu do roszady powszechnych konwencji - w medialnej chwale powróciła narracja klasycznego, antysocjalnego neoliberalizmu i zdominowała narrację neoliberalizmu quasi-socjalnego. Dwa syntetyczne produkty masowych pragnień zamieniły się miejscami, żeby ponownie okopać się na swoich stanowiskach.

Nie-martwe, ponieważ (pomimo swojego zdecydowanie wirtualnego charakteru) rozpalające prawdziwe emocje obywatelek i obywateli. Wielka feta spowodowana wynikiem wyborów jest co prawda świętem celebrującym fikcję (byt zdefiniowany przez "uśmiercony" potencjał transformacyjny), natomiast owa fikcja charakteryzuje się jednocześnie pewnego rodzaju hiperrealnością - jest wyśnioną, fantazyjną konstrukcją, traktowaną jednak jak sen realniejszy od jawy.

Jednakże Polacy poszli do urn nie tylko po to, by przewinąć kasetę do sceny przedstawiającej atrakcyjniejszy zastój (zastój klas średnich, zastój aspirujących klas średnich, zastój drobnomieszczański, zastój wielkomiejski). Poszli tam, by wspólnie odprawić jeszcze jeden widmontologiczny rytuał - modlitwę w intencji klęski rodzimej lewicy. Trwająca już niemal wieczność permanentna niedola polskiej lewicy parlamentarnej również jest modelowym przykładem martwego-żywego bytu-nie-bytu Derridy. Natomiast w tym wypadku, w przeciwieństwie do narracji stojącej za poczynaniami duetu PO-PiS, to nie elektorat projektuje fantazję na oblicze partii, a partia projektuje fantazję na elektorat. Fantazję, która skutecznie odpycha i zniechęca.

Polska lewica samodzielnie zapędza się w objęcia nie-bytu.

Komentarz Lewicy

Od lat funkcjonuje bowiem jako czysto Derride'ańska ludowa partia nie dla ludu. Dzięki szeregowi gestów skierowanych w stronę neoliberalnego status quo lewica parlamentarna zasłużyła sobie na groteskowe miano lewicy uśmiechniętego, przyjaznego progresywnym kulturowym normom prokapitalizmu. Mimo że wywodzi się z tradycji robotniczej antyestablishmentowej walki, od kilku dekad nie kieruje swojego przekazu do mas, a raczej stara się aktywnie wspomagać wspomniany wcześniej stan impasu sygnowanego pieczątką klasy średniej. Lewicowy nie-byt nie żyje, gdyż przed laty z zimną krwią zamordował swoje zamierzchłe, filozoficzne fundamenty.

Z drugiej strony, zdobywca kilku drobnych procentów jest bytem nieumarłym. Niespełniona lewicowa obietnica, niczym w apokryficznej historii z "Totem i tabu" Freuda (członkowie plemienia buntują się przed ojcowską tyranią wodza, zabijają go i konsumują, lecz zamiast pozbyć się dyktatora, sprawiają, że ich ofiara odradza się pod postacią wiecznie powracającego widma), żyje w trzewiach pozostałych ugrupowań. Pojawia się choćby w PiSowskich próbach dialogu z potrzebami klas nieuprzywilejowanych albo Konfederacyjnych ciągotach ku obsesyjnemu sprzeciwowi za wszelką cenę. Martwa, neoliberalna fantazja doprowadza więc do erupcji żywej lewicowej fantazji w szeregach nielewicowych partii. Lewica pozwoliła swojemu elektoratowi na migrację, zadowalając się losem ponuro snującego się, politycznego widma.

Gdy opinia publiczna próbuje forsować hasło o "najważniejszych wyborach od roku 1989" należy przytaknąć, lecz z zupełnie innego powodu, niż ten, który ma prawdopodobnie na myśli.

To rzeczywiście były wyjątkowo istotne wybory, ale nie z powodu ich potencjału reformistycznego, a odtwórczego. Istotność tych wyników nie tkwi w jej przyszłej, realnej mocy sprawczej, a w intensywnej nierealności, która w fascynujący, aczkolwiek niepokojący sposób na naszych oczach przekształca się w jeszcze intensywniejszą poddawaną wiecznemu recyklingowi realność.

Materiał Wirtualnej Polski
Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here