News will be here
Fot. Harut Movsisyan/Pixabay

Kiedyś auto dla wielu Polaków było tylko marzeniem. Dziś w zasadzie większość rodaków stać na samochód, problem jednak w tym, że naszych miast nie stać na to, by każdy miał gdzie zaparkować. Parkowanie może stać się towarem, a nie prawem – na Zachodzie już tak jest.

Polskie miasta powoli zaczynają podążać tropem swoich zachodnich sąsiadów (niektóre bardzo powoli). Wiele z nich jest wprost zalane samochodami – często parkowanymi jak popadnie, niezgodnie z przepisami. Ostatnia burza dotycząca Saskiej Kępy na Twitterze udowadnia natomiast, że przede wszystkim zmienić musi się mentalność kierowców. Parkowanie, nawet nielegalne, wielu posiadaczy samochodów postrzega bowiem jako swoje święte prawo.

Wielkie szwedzkie badania

GLady, Pixabay, Parkowanie
Fot. GLady/Pixabay

Ciekawe badania w tej sprawie przeprowadzili Devon McAslan i Frances Sprei z Chalmers University of Technology w Göteborgu. Możemy ich roboczo nazwać szwedzkimi naukowcami, choć chodziło tu raczej o zebranie i przeanalizowanie danych dotyczących minimów parkingowych, czyli wymagań dotyczących liczby miejsc. Według ich publikacji parkowanie może natomiast determinować chęć posiadania samochodu. Próba badawcza objęła natomiast pięćdziesiąt sześć szwedzkich miast, a więc nie w kij dmuchał. Jak możemy przeczytać we wnioskach:

Coraz więcej miast reformuje politykę parkingową, która obejmuje redukcję lub eliminację minimalnych wymogów dotyczących parkowania. W niniejszej pracy zbadano związek pomiędzy minimalnymi wymaganiami parkingowymi a posiadaniem samochodu w dużej próbie szwedzkich gmin. Potwierdziliśmy, że istnieje związek między minimami miejsc parkingowych a liczbą samochodów.

Parkowanie? Może dojść do wielkiej reformy

Od lat przeciwnicy polityki antysamochodowej zapowiadali, że aktywiści miejscy chcą całkowicie usunąć samochody z miast. Czy to prawda? Nie, lecz badania Szwedów pokazują, że będzie trzeba ograniczyć ich liczbę. Oczywiście byłoby pięknie, gdyby każdy miał dwa samochody i dowolnie nimi rozporządzał, jednak nie jest to możliwe. No, chyba że nie chcemy mieszkać w miastach dobrych do życia, czyli takich z zagęszczoną zabudową i niezablokowanymi chodnikami dzięki miejscom pozwalającym na legalne parkowanie.

Pomysłem, aby rozwiązać tę sytuację, są maksima parkingowe. Można je natomiast rozumieć na różne sposoby. Na przykład przy uchwalaniu planów miejscowych z góry zakładać liczbę miejsc umożliwiających parkowanie w dzielnicy czy na danym obszarze. To będzie jednak trudne, zwłaszcza że remonty czy przebudowy mogłyby powodować ich zmianę. Łatwiej będzie na pewno przy strefach płatnego parkowania. Każdy, kto był w Monachium, widział, że wjeżdżając do strefy, mamy dokładne informacje na znakach, ile wolnych miejsc czeka w danym rejonie. Liczba miejsc jest dokładnie wyliczona.

Mokotów i Saska Kępa cierpią

Pod tym wpisem pojawiła się gorąca dyskusja. Rzecznik ZDM wyjaśnił jednak, że nie zlikwidowano ani jednego legalnego miejsca parkingowego. Mało tego, utworzono na pasach jezdni właśnie legalne. Dantejskie sceny działy się też na Mokotowie, na południe od Dąbrowskiego, gdy na początku roku utworzono tam strefę płatnego parkowania i ludzie zaczęli uciekać za ulicę Dąbrowskiego. Obstawiano wszystko, co się da. To pokazuje mocne uwiązanie Polaków do aut.

Jeśli miasto informowałoby odgórnie, że w danym rejonie parkowanie będzie ograniczone i straż miejska będzie dokonywała regularnych kontroli, pewnie udałoby się nad tym zapanować. Oczywiście trzeba zapewnić też dobry transport publiczny jako alternatywę, ale to czasami nie wystarczy. Przykład świetnie skomunikowanego Londynu pokazuje, że czasami trzeba przymusić. Badania naukowców ze Szwecji też zbliżają nas do perspektywy tworzenia maksimów parkingowych.

A gdyby parkowanie w ogóle zostało zakazane?

Fot. Wal/Pixabay

Wkrótce zakończy się berliński eksperyment, o którym wspominałem w czerwcu ubiegłego roku. W części Berlina zwanej Friedrichshain-Kreuzberg wymyślono projekt likwidujący w ramach pilotażu wszystkie miejsca parkingowe w części dzielnicy nazywanej Graefekiez (około dwudziestu tysięcy mieszkańców). Na dwanaście miesięcy. W ten sposób władze chcą przekonać, a w zasadzie zmusić, mieszkańców okolicy do zmiany. Samochody można zamienić na komunikację publiczną czy rowery.

Po zakończeniu projektu dowiemy się, jakie są wnioski, ale przede wszystkim czy to koniec, czy będzie on kontynuowany albo rozszerzany. Oczywiście dla wielu Polaków taka sytuacja w naszych miastach jest nie do wyobrażenia. Mając jednak na uwadze, że samorządy wydają miliardy na inwestycje w komunikację miejską, jestem pewien, że prędzej czy później nastaną u nas te same zmiany.

Kamil Jabłczyński

Kamil Jabłczyński

Redaktor warszawa.naszemiasto.pl, z EXU współpracuje od 2019 roku. Interesuje się tematyką miejską, ale nie tylko warszawską. Lubi porównywać stolicę Polski z innymi miastami – przyglądać się zmianom infrastrukturalnym, komunikacyjnym i urbanizacyjnym. Obserwuje co, gdzie i dlaczego się buduje. Oprócz tego lubi podróże małe i duże, ale też sport, film oraz muzykę. Stara się jednak nie ograniczać w tematyce swoich tekstów.
News will be here