News will be here
Co to był za mecz!

Kiedy spojrzę wstecz na okres mojego dorastania, mogę śmiało wspomnieć trzy rzeczy, które zawsze chętnie oglądałem w telewizji: serial "Przyjaciele", występy Michaela Jordana w barwach Chicago Bulls oraz "Looney Tunes" – u nas znane jako "Zwariowane melodie". To przygody Królika Bugsa i reszty szalonych Animków były dla mnie najlepszą kreskówką z tamtych lat, źródłem wspaniałego, absurdalnego humoru i wielu łez… ze śmiechu. Dlatego w 1996, kiedy dwie z trzech rzeczy się ze sobą połączyły i do kin wszedł "Kosmiczny mecz", czułem się, jakby Gwiazdka przyszła wcześniej.

Zwariowane wygłupy i kosmici w tle

Space Jam, Michael Jordan, Looney Tunes, Kosmiczny mecz
Kadr z filmu "Kosmiczny mecz" (reż. Joe Pytka, 1996), fot. Warner Bros. Family Entertainment

W momencie, w którym wspominam sobie, co działo się na ekranie telewizora, gdy oglądałem Looney Tunes, zastanawiam się, czy takie kreskówki mogłyby powstać dziś. Obawiam się, że nie w takiej samej formie. Nie twierdzę, że to źle. Czasy się zmieniają, popkultura musi podążać za tymi zmianami i się do nich dostosować. Coś, co dziś mogłoby wydać się np. obraźliwe, dla mojego pokolenia było normalne i zabawne. Dlatego też wszystko, co napiszę, to moja perspektywa.

Królik Bugs, Kaczor Daffy, Elmer czy Struś Pędziwiatr wraz z Kojotem to szaleństwo w czystej postaci. Oczywiście pozytywne szaleństwo. Będąc dzieckiem, śmiałem się w zasadzie ze wszystkiego, co oni robili. Zwariowanym pomysłem było również przeniesienie ludzi w świat animowany. Nie był to pierwszy taki pomysł, bo udał się to zrobić już prawie dekadę wcześniej – mowa o "Kto wrobił królika Rogera?" Roberta Zemeckisa. Swoją drogą, film równie zwariowany. Dlatego też, gdy usłyszałem, że wraz z Animkami na ekranie pojawi się Michael Jordan, by ratować ich przed kosmitami, nie mogłem się doczekać wyprawy do kina.

Michael na ratunek

Gdzieś we wszechświecie znajduje się planeta zwana Górą Kretynów. Jest na niej lunapark, którego właściciel pragnie nowej rozrywki do zapraszania ludzi i zarabiania jeszcze większej ilości pieniędzy. Postanawia ściągnąć do siebie Looney Tunes i wysyła piątkę swoich niewielkich podopiecznych, by ich porwali z Ziemi i sprowadzili. Bugs i spółka nie poddają się i postanawiają zagrać z kosmitami mecz koszykówki. Jeśli wygrają, to mogą zostać na Ziemi.

Byli przekonani, że wygraną mają w kieszeni, gdyż ich najeźdźcy nie wykazywali cech sportowców. Pech chciał, że ukradli oni talenty zawodnikom NBA, zyskując olbrzymią przewagę i zmieniając się w Drużynę Sennego Koszmaru (na wzór Drużyny Marzeń). Cóż, nasi bohaterowie postanawiają sprowadzić do swojego świata najlepszego koszykarza świata, który aktualnie gra w baseball – Michaela Jordana. Ten postanawia im pomóc.

25 lat później

Space Jam, Bill Murray, Michael Jordan, Looney Tunes
Bill Murray, Królik Bugs i Michael Jordan, fot. Warner Bros. Family Entertainment

Mimo że widziałem ten film wielokrotnie, ostatnio nadarzyła się idealna okazja, by go odświeżyć. "Kosmiczny mecz" zasilił bowiem bibliotekę Netflixa, gdzie możemy go obejrzeć zarówno w wersji oryginalnej, jak i z polskim dubbingiem. Ten ostatni nie jest może rewelacyjny, ale mam do niego sentyment. Czy film dobrze się zestarzał? Moim zdaniem, zaskakująco tak.

Animacja jest bardzo dobra. Może wklejenie ludzkich postaci nie zawsze wygląda świetnie, podobnie jak niektóre efekty specjalne, ale nie rzuca się to aż tak mocno w oczy. Dowcipy są wciąż na przyzwoitym poziomie, tak samo, jak akcja. Moim faworytem zawsze była jednak ścieżka dźwiękowa, która wciąż brzmi świetnie i nawet po zakończeniu seansu chce się jej słuchać. Do czego oczywiście zachęcam.

Nowa rozgrywka

Okazja do powtórki była jeszcze jedna. 16 lipca na ekrany polskich kin wchodzi "Kosmiczny mecz: Nowa era", czyli kolejna odsłona tego filmu. Co prawda w nowej części nie zobaczymy już Michaela Jordana, ale jego miejsce zajęła współczesna legenda koszykówki – LeBron James. Z gwiazd zachętą może być również Zendaya, która udzieliła swego głosu Króliczce Loli. Film będzie oczywiście wyglądać lepiej, pewnie będzie mieć też więcej akcji i okazji, byśmy piali z zachwytu. Mnie wystarczy jednak to, że po raz kolejny zobaczę na ekranie moje ulubione postacie z dzieciństwa i prawdopodobnie równie dobry mecz koszykówki. Czekam!

Jan Urbanowicz

Jan Urbanowicz

Kinem jestem zafascynowany niemalże od kołyski, a przygody z nim zaczynałem od starych westernów i musicali z lat pięćdziesiątych. Kocham animacje Disneya, amerykańską popkulturę, "Gwiezdne wojny" i "Powrót do przyszłości". W filmach uwielbiam, że mogę spoglądać na świat z czyjejś perspektywy. Od wielu lat tworzę i współprowadzę podcasty o tematyce filmowej.

News will be here