Zaczyna się niewinnie. Dziewczyna wsiada z chłopakiem do samochodu, po czym wyruszają w podróż do jego rodzinnego domu, gdzie przedstawi swoją sympatię rodzicom. Bardzo szybko przekonujemy się jednak, że to nie będzie prosty seans, podczas którego możemy bezkarnie zerkać na ekran telefonu i przeglądać feed mediów społecznościowych. "Może pora z tym skończyć" wymaga od nas skupienia na poziomie fizycznym i emocjonalnym. Nie – to zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć, będąc zmęczonym po ciężkim tygodniu prac czy nawet po ciężkim dniu. Zresztą każdy, kto widział wcześniejsze dzieła Kaufmana, wie, że nie będzie łatwo – ale na pewno będzie warto.
Czy to był dobry pomysł?

Główna bohaterka sama szybko dopuszcza do siebie myśl, że wyprawa do rodziców swojego chłopaka mogła nie być do końca dobrym pomysłem. Pojawia się w jej głowie myśl, że "może pora to skończyć?". Do końca jednak nie wiemy, o co dokładnie jej chodzi. Ma na myśli tę konkretną podróż czy może cały związek? A może jeszcze coś innego? Nie wiemy.
Początkowo może nam się wydawać, że oglądamy prosty film drogi, gdzie dwójka bohaterów będzie uprawiać podróżniczy small talk. Kaufman bardzo szybko daje nam jednak do zrozumienia, że jesteśmy w błędzie. Pojawiają się trudne tematy egzystencjalne, których bardzo dobrze się słucha. Dialogi, choć nie należą do najprostszych i wymagają skupienia, są – można by rzec – dobrze przyswajalne.
Tego się nie spodziewaliśmy

Główni bohaterowie docierają do celu swojej podróży. Poznajemy rodziców chłopaka, którzy są tradycyjnymi, znerwicowanymi rodzicami. Od razu można ich polubić, choć już na pierwszy rzut oka widać, że coś jest nie tak z nimi i poniekąd z tym miejscem. Niebawem zaczną się dziać dziwne rzeczy. "Może pora z tym skończyć" to wyjątkowo surrealistyczny obraz, poruszający problemy egzystencjalne.
Nowy film Kaufmana dobitnie pokazuje, że życie jest ciężkie. To nie bajka, ale także nie coś, co jest czarno-białe. Pewno tu rozmaitych dygresji, które wymagają odpowiedniego wyłapania. Przez ponad dwie godziny jesteśmy zasypywani pytaniami o całościowy sens życia i tego, co się w jego czasie dzieje. Kaufman jednak przyzwyczaił nas w swoich filmach do tego surrealizmu – nie trzeba daleko szukać przykładów, jak choćby "Być jak John Malkovich", gdzie przechodząc przez drzwi, wchodzimy do umysłu gwiazdy filmowej. W jego najnowszej pozycji mamy ogrom metafor, a nawet zabawę czasem. Całość jest bardzo intrygująca, ale niestety nie jest to film równy.
