News will be here
Fot. Usman Yousaf/Unsplash

Odpowiedni marketing sprzeda wszystko – nie ma co do tego wątpliwości. Problemy pojawiają się dopiero wówczas, gdy w pierwszej kolejności sprzedawane są nam kłamstwa. Jednym z najprężniej dziś rozwijanych jest natomiast próba sprzedania przemysłu mięsnego jako działalności proekologicznej.

David Ogilvy stwierdził kiedyś, że “najlepsze pomysły rodzą się jako żarty”. Ojciec reklamy nie mógł jednak przewidzieć, że w trzeciej dekadzie XXI wieku właśnie żart stanie się doskonałym nośnikiem informacji, a często także jej sednem. Humorystyczne hasełka to już przeżytek. Dziś przede wszystkim żartujemy z samych siebie – zanosząc się śmiechem, wypowiadamy argumenty przeciwników, już na tym etapie podkopując ich wiarygodność. Jeszcze tylko odrobina wyrwanych z kontekstu liczb, a może i celowych przekłamań (w końcu kto to sprawdzi?) i jesteśmy w domu. Czy to przemysł mięsny, czy naftowy – w taki sposób mogą snuć opowieści o pozytywnym wpływie swojej działalności na środowisko.

Wiecie, skąd wziął się ślad węglowy?

Rzecz ma miejsce oczywiście w Stanach Zjednoczonych Ameryki – bo gdzieżby indziej? To kraj stojący lobbingiem, choć należy podkreślić, że samo lobbowanie określonych spraw nie tylko nie jest czymś złym, ale wręcz uchodzi za zjawisko pozytywne. Oczywiście są pewne dysproporcje w sile przebicia jednych czy drugich środowisk. Nie brak też wspierania działań określonych polityków (to akurat w definicji lobbingu się nie mieści, ale nie miejmy złudzeń, że nie zachodzi), byle osiągnąć jakiś cel. W XXI wieku głównym celem najsilniejszych lobbystów jest zaś przetrwanie – temat jest więc poważny.

Dyskusje o zmianach klimatu należą dziś do jednych z najgorętszych. Wiele osób jest w stanie zrezygnować ze wszystkiego, do czego ludzkość doszła, by te zmiany zatrzymać. Po przeciwnej stronie stoją jednak tłumy albo niewierzące w to zjawisko, albo twierdzące, że przecież nawet najgorsza dla planety działalność człowieka jest zgodna z biblijnym przekazem, nic złego się zatem nie dzieje. Nie miejmy złudzeń: lobbyści są po obu stronach. Przekłamania także. Nie od dziś jednak wiadomo, że to właśnie przemysł mięsny – w szczególności hodowla krów – należy do czołowych dewastatorów naszej planety. Trudno zaprzeczać faktom odnotowanym w licznych raportach rządowych czy pracach naukowych. Są jednak tacy, którzy próbują.

Nieefektywność w produkcji żywności, nadmierna eksploatacja ziemi i wynikająca z tego procesu emisja gazów cieplarnianych? Słuchając wołowego lobby, dowiecie się zgoła odmiennych rzeczy. Za najciekawsze uznaję nazwanie procesu produkcji mięsa upcyklingiem. Normalnie słowo to używane jest do określenia przerabiania odpadów na wartościowe rzeczy. Ot, forma recyklingu. Okazuje się jednak, że upcyklerem może być krowa, która przerabia niezjadaną przez nas trawę na białko. Innymi słowy: dochodzi dziś do notorycznych fikołków logicznych.

Lobbyści niejako podążają śladem BP, które w 2005 roku przeprowadziło zakrojoną na szeroką skalę kampanię dotyczącą śladu węglowego (notabene przygotowaną przez agencję Ogilvy). Mówiąc o śladzie węglowym, brytyjskie przedsiębiorstwo naftowe wprost przerzucało odpowiedzialność za emisję spalin na swoich konsumentów, nie robiąc przy tym niczego, by ograniczyć własny ślad węglowy. Pech chciał, że hasło to zadomowiło się w naszej świadomości i dziś ten ślad wyliczamy każdemu – w większości nie kupujemy także haseł o tym, że naturalne pochodzenie ropy czyni ją substancja neutralną dla środowiska.

Atmosfera rozgrzana do czerwoności

Rolnictwo, Unsplash
Fot. Unsplash

Nie ujmując współczesnym staraniom, akcja BP pozostaje niedoścignionym wzorcem. Ani wcześniej, ani później nikomu nie udało się przeprowadzić tak skutecznej, a zarazem tak absurdalnej kampanii na globalną skalę. Dziś ta odbija się branży naftowej czkawką, ale mało kto pamięta o źródle popularyzacji tego wskaźnika, tak chętnie wykorzystywanego przez środowiska proekologiczne. Wracając jednak do produkcji mięsa: nie dajmy się złapać ani jednym, ani drugim!

Oczywiste jest, że nasze przywiązanie do produktów odzwierzęcych wynika z czasów, w jakich żyjemy. Kilkadziesiąt lat temu było zupełnie inaczej, a mięso traktowano raczej w kategoriach produktu o ograniczonej dostępności, w głównej mierze ze względów na jego wartość. Dziś jednak jego obecność na naszych stołach jest normą, w jakiej wychowało się już kilka pokoleń. Konsumpcja rośnie, a wraz z nią – produkcja. Na każdym jej etapie dochodzi natomiast do ogromnego wykorzystania zasobów oraz emisji gazów cieplarnianych.

Szacuje się, że ponad połowa światowej produkcji rolnej przeznaczona jest na pasze dla zwierząt. W 2019 roku w samej Unii Europejskiej wskaźnik ten mógł sięgać nawet 70%, co wynikało z polityki dopłat do rolnictwa, choć ze względu na to, że dotowane są określone uprawy, wynik będzie się różnić w różnych latach. Nie zmienia to jednak faktu, że już na tym etapie dochodzi do sporej emisji, kolejne porcje CO2 trafiają natomiast do atmosfery w trakcie hodowli oraz przetwórstwa. Dodatkowo krowy uchodzą za największy emiterów metanu. Atmosfera wokół nich robi się więc gorąca.

Czy można w ogóle porównać zanieczyszczenia generowane przez różne sektory?

Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska w raporcie za 2020 roku wyróżnia rolnictwo jako najmniejszego spośród pięciu największych emiterów gazów cieplarnianych. Trzy czwarte tego tortu dzielą między sobą transport (27%), energetyka (25%) i przemysł (24%). Rolnictwo odpowiada natomiast za 11% wszystkich gazów emitowanych w USA... Globalnie, według IPCC, emisja rozkłada się natomiast nieco inaczej. Według tego źródła żywy inwentarz odpowiada za 5%, a transport za 14% emisji. I tu zaczyna się zabawa.

Jeśli bowiem spojrzymy na sprawę całościowo, okaże się, że produkcja mięsa (wraz z produkcją pasz, hodowlą, przetwórstwem i wprowadzeniem do sprzedaży) to już 14,5% globalnej emisji. Trudno natomiast wyliczyć miarodajny wynik dla transportu. Ten wciąż będzie wyższy niż generowany przez przemysł mięsny, ale czy to pocieszenie? Raczej niewielkie, tym bardziej że jest jeszcze jeden szczegół. Wykorzystywany w raportach ilościowych ekwiwalent dwutlenku węgla nie dotyka kwestii wpływu konkretnych gazów na atmosferę.

Jest natomiast coś, co wyróżnia krowy na tle innych zwierząt hodowlanych. To metan. Na skutek fermentacji jelitowej krowy produkują go w ilościach hurtowych, odpowiadając za 25,9% amerykańskiej emisji tego gazu. Choć utrzymuje się on w atmosferze znacznie krócej niż dwutlenek węgla, bo zaledwie od ośmiu do dwunastu lat, jego oddziaływanie jest nawet osiemdziesięciokrotnie silniejsze, jeszcze mocniej przyspieszając szkodliwe dla planety – i dla nas – ocieplenie klimatu. Nic więc dziwnego, że lobbyści unikają tego tematu jak ognia.

Przemysł mięsny zielony jak nigdy

Przemysł mięsny, krowy, Stijn te Strake, Unsplash
Fot. Stijn te Strake/Unsplash

Głównym narzędziem, które promować ma zielony przemysł mięsny, jest niedomówienie. Żyjemy w Polsce – nie muszę więc nikomu tłumaczyć, czym jest kreatywne podejście do statystyki. Dobrym przykładem są rozbieżności rządu i samorządów w kontekście budżetów tych ostatnich. Zgodnie z narracją lobby temat emisji należałoby więc ograniczać do mówienia o ekwiwalencie CO2, najlepiej przefiltrowując to przez kilka zmiennych. Jeśli 25,9% amerykańskiego metanu przekłada się na 2% całkowitej ilości emitowanych przez USA gazów cieplarnianych, a kraj ten odpowiada za 12% globalnej emisji, mówimy o wartościach rzędu ćwierci procenta. Ergo: nie warto się przejmować.

Zamiast tego promowane są tezy, jakoby krowy wypasane były na łąkach, które i tak nie mogłyby posłużyć innym uprawom. Wiecie – to zrównoważony rozwój, jeśli wykorzystujemy zasoby, które stałyby odłogiem. Pomija się przy tym fakt, że powodem ewentualnego wyjałowienia jest narastający od dziesięcioleci... proces wypasania na tych ziemiach stad bydła. Kolejnym kwiatkiem jest natomiast niemal bohaterski amerykański przemysł mięsny, który nie wpływa na wycinkę lasów – co ma miejsce w innych rejonach świata. Nieważne, czy mięso jest do USA importowane. Ważne, że akurat w USA pod pastwiska nie wycina się lasów, choć robi się to na potęgę choćby w Ameryce Południowej. W ten sposób piłeczkę można odbijać bez końca.

Mój ulubiony argument o krowach upcyklerkach wspomniałem już wcześniej. Czy przemysł mięsny wie, że dla kilograma uzyskanego w ten sposób białka należy do atmosfery wyemitować nawet siedemset pięćdziesiąt kilo ekwiwalentu dwutlenku węgla? Pewnie tak, ale przecież na tym polega lobbing. Zjedz stek, jak prawdziwy mężczyzna, a nie jakieś przetwory fasoli, które dostarczą ci tyle samo białka, ale wyprodukowanego przy czterdziestokrotnie mniejszej emisji CO2.

Takich haseł spodziewajcie się w przyszłości więcej. Zwróćcie przy tym uwagę, że zupełnie odeszliśmy od debaty nad szkodliwością czerwonego mięsa dla naszego zdrowia. Powodów, by ograniczyć jego spożycie, jest przecież wiele. Dziś to jednak nie kwestia zdrowia. To kwestia stylu życia, który pewne środowiska chcą wam odebrać! I właśnie w te tony uderzy lobby. Na razie w USA, niebawem pewnie i w Polsce. Szykujcie się na memy z zajadającym wołowinę Gigachadem 2.0. W końcu my – konsumenci – jesteśmy dla lobbystów równie ważni, co politycy, a przy tym niewspółmiernie łatwiejsi do urobienia.

Damian Halik

Damian Halik

Kulturoholik, level 99. Czas na filmy, książki, komiksy i gry, generowany gdzieś między pracą a codziennymi obowiązkami, zawdzięcza opanowaniu umiejętności zaginania czasoprzestrzeni.

News will be here